poniedziałek, 20 stycznia 2014

Odkupienie

Ktoś przyniósł myszaka.
Ja akurat trzymałem wyrywającego się psa, który nie rozumiał całej tej sytuacji... że musi być oglądany, przesuwany, unieruchomiony i generalnie zniewolony.
Nagle myszak wydostał się z pudełka i skoczył mi do twarzy, skakał w powietrzu wokół mnie jakby był kolibrem a nie gryzoniem i próbował haknąć mnie ostrymi jak brzytwa zębami.
Wszyscy wiedzieli, że jak myszak kogoś ugryzie to natychmiast ulegnie przemianie i nadejdzie apokalipsa. Dla mnie osobiście oznaczało to jednak ból przeciętych tkanek i bryzganie krwią. Co mnie obchodzi armageddon, jak tuż przed nim będę miał swoją własną małą apokalipsę.
Do gabinetu weszły nowe osoby w kapturach Klanu i maskach z dziobami krogulców. Było ich 6 a wśród nich znajdowała się ta jedna jedyna na świecie, która była w stanie zneutralizować destrukcyjną siłę myszaka.
Ustawili się wokół drugiego stołu, na którym leżał inny (martwy już)  myszak i zaczęli odprawiać szamańskie rytuały Apaczów. Na pozór te wszystkie elementy- strój, martwy myszak, maski, kaptury i zawodzenia, nie pasowały do siebie. Jednak było w tym coś spójne metafizycznie. Coś, co łączyło wszystko inne.

Nić.

Struna.

Czasoprzestrzenne wrzeciono.

I wtedy zrozumiałem istotę elementów wspólnych dla całego wszechświata.Ich ochrona pozwoli ochronić wszystko inne. Albo raczej dopóki one będą istnieć w tej wspólności, dopóty śmierć będzie nic nie znaczącym wydarzeniem w pulsującym życiu. Przerwą w przejściu między nieskończoną ilością równie nieskończonych wszechświatów.
Nagle rozpoznałem Gaude Mater Polonia i hymn uniwersytecki śpiewane równocześnie. Wszyscy strasznie fałszowali i w dodatku mylili słowa.

Martwy myszak zaczął ulegać przemianie.

Drugi myszak jednak został ochroniony. Wściekły wyskoczył z pudełka i kłapnął mi tuż przed okiem brzytwami zębów. Ledwie zdążyłem uniknąć cięcia. Zwierzę wciąż skacze po mnie próbując ukąsić a ja próbuję bezskutecznie zrzucić je z siebie. W ataku paniki rozrzucam stoły, sprzęty, tłukę oszklone szafki, z których wysypują się medykamenty. W końcu myszakowi udało się rozciąć mi oko  i zbiec.
Wbiegam do łazienki, potykam się o próg i walę głową w umywalkę.
Świadomość odpływa.
Do gasnącego mózgu dociera ostatni obraz: w rogu leży monstrualna martwa ośmiornica. Uświadamiam sobie, ze wykończył ją myszak. W tej sytuacji jest oczywiste, że nie miałem żadnych szans.

Zaczęła się przemiana. Moja przemiana. A więc przemiana drugiego myszaka była po to, żeby odwrócić (a może uśpić?) moją czujność. Wszystko zostało ukartowane. Biedny pies, świadomy co się dzieje, nie mógł mnie ochronić, bo sam go unieruchomiłem. To on był tą jedyną osobą mogącą zneutralizować moc myszaka.

Nigdy, nawet w najstraszniejszych koszmarach bym nie przypuszczał, że to we mnie skupi się cała energia wrzeciona i zostanę strażnikiem spoistości przenikających się wszechświatów.

Wszystko okazało się ułudą z wyjątkiem wierności mojego psa.

wtorek, 7 stycznia 2014

W permanentnym oczekiwaniu

W permanentnym oczekiwaniu

Nie wiem jak znalazłem się na tej niegościnnej ziemi. W czymś na kształt niecki, zagłębienia, naturalnego obniżenia terenu. Pamiętam siebie od tego momentu, kiedy przykucnąłem nad stosem wilgotnego chrustu i próbowałem rozpalić ognisko, żeby się trochę ogrzać. Tylko tu można było próbować rozpalić ogień, w tym metrowym zagłębieniu, bo po równinie hulał wiatr. W oddali, ponad wyjałowionymi polami, porosłymi szczeciniastymi chwastami, widać było zbierające się wysoko nad ziemią chmury. Kłębiły się czarne, gęstniały i zbliżały powoli w moim kierunku. Wyglądały bardzo groźnie, jakby mnie miały pożreć. W końcu jednak nie pożarły, nie przykryły nieba nade mną, zamieniając dzień w noc, tylko zatrzymały się tak, że ich cień padał parę metrów przed wyrwą w ziemi. Zaraz potem przykryły niebo z lewej strony i.... zatrzymały się. Tak jakby przed wyrwą były jakieś niewidzialne ściany powstrzymujące ich swobodny przepływ. Najwyraźniej na coś czekały.
Świat podzielił się na jasną i ciemną stronę. Ja byłem na brzegu tej jasnej, która rozciągała się za mną i z mojej prawej strony. Co ciekawe – wyglądało tak, jakbym był w jakimś rogu, bo ciemność załamywała się tak, że cienie padające na ziemię tworzyły kąt prosty kilka metrów od mojej lewej ręki. To nie mogło być naturalne. 
Teraz tylko pozostało oczekiwać aż lunie z tych chmur jakiś deszcz albo ogień i huk burzy chłoszczącej ziemię. 
Burza jednak uporczywie nie nadchodziła, a ja gorączkowo starałem się bezskutecznie rozpalić płomień.
Po jakimś czasie zobaczyłem na horyzoncie dziwny kształt unoszący się nieco nad ziemią. Najpierw wydawało mi się, ze to jakaś fatamorgana utkana z chmur, jakaś anomalia w anomalii, ale kształt wyraźnie się zbliżał, aż w końcu uświadomiłem sobie, że to jakaś dziwna, nienaturalnie wychudzona, anorektyczna wręcz, postać na jakiejś dziwnej maszynie, której nigdy w życiu nie widziałem, czymś w rodzaju powietrznego motocykla. Trudno było rozróżnić, z kim mam do czynienia, bo cała postać była okryta szczelnie kombinezonem, w hełmie i rękawicach.
Motocykl spłynął z chmur i zaparkował pół metra nad ziemią naprzeciwko mnie. Mężczyzna (jak można było sądzić po zdecydowanych, szybkich i kanciastych ruchach) zeskoczył, podszedł w moim kierunku i wskoczył do wyrwy. 
Podszedł do mnie blisko, depcząc chrust. Palce rękawic były nienaturalnie długie, a w krzywym zwierciadle kasku odbijał się świat zewnętrzny, w tym także moja postać z nienaturalnie wielką i zniekształconą głową. Odbicie nosa zajmowało ponad połowę powierzchni szyby. Odchylił osłonę i zobaczyłem nienaturalnie pomarszczoną twarz, jak u mistrza Yody. 
W głowie usłyszałem pierwsze słowa powitania. A więc to nie był człowiek. Porozumiewał się telepatycznie. Trudno mi było zrozumieć co mówi, bo docierało do mnie co któreś słowo. W końcu zorientowałem się, że mówi właśnie o trudnościach w porozumieniu, że telepatia nie jest doskonałym sposobem na wymianę myśli i że musi czuć pracę moich strun głosowych. Otwarliśmy usta. Z jego ust wystrzelił długi, cienki język. Macki na jego końcu przylgnęły błyskawicznie do moich strun głosowych. Teraz rozumiałem dokładnie co mówi. 

Organ ociekał jakimś śluzem, wydzieliną przypominającą flegmę, gęstą wielobarwną ślinę lub.... spermę. Uświadomiłem sobie to w momencie, gdy dotarł do mnie fragment wypowiedzi zakończony zdaniem „Bo mam takie ładne genitalia”. Uświadomiłem sobie również, że te dwie kulki, które widzę w jego gardle na samym dnie, to nie są migdały, tylko jądra, a ten organ, który dotyka moich strun głosowych służy nie tylko do komunikacji. 
Poczułem jak mnie wypełnia obrzydzenie i wstrząsają torsje. Padłem na kolana, oparłem się rękoma o ziemię i chlusnąłem. Ziemia też chlusnęła: gradem, liśćmi, ulewą. Rozpętało się piekło. Chmury w ułamku sekundy pokryły jasną część. Wokół mnie woda chlustała strumieniami, zamieniając błyskawicznie glebę pól w ocean błota, niczym wielka trzepaczka do jaj. W ciągu kilku sekund niecka wypełniła się wodą. Wokół mnie pioruny chłostały ziemię niczym wielkie ogniste bicze. 
Nie czułem ani lęku, ani zimna. 
Może dlatego, że wyplułem wszystkie wnętrzności i moja świadomość znajdowała się właśnie w nich, zmieszana z błotem, naelektryzowana piorunami i zgwałcona. Gdzieś między sercem, wątrobą, nerkami i trzustką. Owinięta we fragmenty pomieszanych jelit i ochlapana żółcią.
To ciało, które zostało, to była już tylko próbująca wymiotować pusta skorupa, która nie była w stanie niczego odczuwać, bo zwymiotowała samą swoją istotę. Nie była w stanie odczuwać niczego ani fizycznie, ani psychicznie.
Im bardziej podwyższał się poziom wody, tym bardziej uspokajało się to co na dnie. Świadomość utonęła i rozpuściła się w mule. 
Skorupa ciała została wkrótce poniesiona przez odmęty w niewiadomym kierunku, jak płaszcz czy też jakaś dryfująca szmata.

In anhaltender Erwartung


wersja niemiecka dostępna w wydawnictwie Lebensreise od lipca 2014 r.