niedziela, 3 września 2017

Zebranie

Tego dnia miałam wolne ale musiałam przyjechać do pracy, gdyż szef zarządził nadzwyczajne zebranie w sprawie zdefiniowania nowych priorytetów firmy. Nie zostało określone dokładnie o której się musimy spotkać ale konieczna była obecność całego zespołu i powiadomiono nas przez sekretarkę, że powinniśmy czekać od samego rana, gdyż nie wiadomo dokładnie, kiedy trafi się wolna chwila między ważnymi spotkaniami, żebyśmy mogli wstępnie omówić te najważniejsze problemy. Powiadomienie przez sekretarkę nie było niczym dziwnym, zważywszy na przyjęty sposób komunikowania się szefa z zespołem. Z reguły dowiadywaliśmy się o naszych dodatkowych obowiązkach dzień wcześniej, trochę przypadkowo, często od siebie nawzajem a jak wysyłaliśmy e-mailem pytanie lub prośbę to najczęściej nie było żadnej odpowiedzi. Po pewnym czasie nowi pracownicy orientowali się, że nie ma sensu pytać o cokolwiek w ten sposób i że nawet podczas spotkań  szef odpowie jak mu się będzie chciało. Z tego też powodu każde zebranie było specyficzne. Szef oznajmiał nam coś, potem dzielił się z nami swoimi wątpliwościami, czekał ułamki sekund na nasze reakcje, czasem wysłuchał nawet co wybrane przez niego osoby mają do powiedzenia, po czym ciągnął dalej swój wywód, żeby w końcu podsumować i oznajmić nam ostateczne konkluzje. Nigdy nie wiedzieliśmy, czy on te swoje odkrycia poczynił jeszcze w domu a na spotkaniu tylko grał "myśliciela", czy też nakręcała go w jakiś perwersyjny sposób nasza obecność i czy te jego wywody to był jakiś masturbacyjny spektakl, do którego potrzebował specjalnej zdominowanej publiczności nad którą miał władzę. Tak czy inaczej czekaliśmy na niewygodnej ławce przed jego gabinetem, w półmrocznym korytarzyku, wiedząc, że równie dobrze mogłoby tu nas nie być i z destrukcyjną świadomością, że moglibyśmy być teraz w jakimś lepszym miejscu, robiąc rzeczy pożyteczne.  A właściwie czekały tylko dwie osoby- ja i pracownik, którego nasz szef szczerze nienawidził (nie wiadomo zresztą dlaczego). Jedna osoba była podobno chora, druga została oddelegowana przez dyrektora do innych spraw, ktoś musiał odebrać matkę ze szpitala a ktoś inny nie odbierał maili- prawdopodobnie był na wyjeździe służbowym. Wprawdzie obecność na zebraniu była obowiązkowa ale z drugiej strony wiedzieliśmy, że niektórzy pracownicy są uprzywilejowani i szef pozwala im na więcej. Ja ani mój kolega nie mogliśmy nawet pomyśleć o jakichś unikach, chociaż ja sama byłam zawsze traktowana nieco lepiej niż inni a moje projekty zawsze były akceptowane bez większych uwag.
Mnóstwo osób nas mijało przenosząc stosy dokumentów, segregatorów, korespondencji a czas mijał nieubłaganie. Zadzwoniłam do męża, żeby odebrał dzieci ze szkoły. Potem znowu długo czekaliśmy na naszego pana Godota. Kiedy przyszła pora obiadu, baliśmy się zejść do stołówki, bo w tym czasie akurat mógł nadejść szef. Podobnie było z potrzebami naturalnymi- wstrzymywaliśmy, bo ciągle baliśmy się, że szef przyjdzie a nas nie będzie. Nie trafi do niego tłumaczenie, że ktoś na chwilę tylko wyszedł. Paranoicznie podejrzewałby nas o złą wolę i zemścił się prędzej czy później.
Szef przyszedł, kiedy budynek firmy opuszczali już ostatni  pracownicy. Każdy ruch obłudnie sugerował pośpiech, choć wiadomo było przecież, że nie ma już do czego biec. Nietypowo przeszedł od razu do rzeczy. Ze względu na to, że nie wszyscy pojawili się na spotkaniu, trzeba będzie ustalić inny termin, o którym powiadomi nas mailowo.
Parę tygodni później dowiedziałam się, że zebranie jednak się odbyło w innym czasie, jednak ani ja ani kolega nie zostaliśmy o tym powiadomieni.