środa, 9 lipca 2014

Podchody


Nie mieli szans. Cała sytuacja wyglądała bardzo źle, żeby nie powiedzieć tragicznie. Koledzy tym razem dopadli młodszych w przejściu między blaszanymi sklepami. Dwóch cherlaków na wprost dwóch osiłków na środku długiego korytarzo- tunelu. Może właśnie ten brak szans ucieczki był czynnikiem, który spowolnił napastników i spowodował, że zapragnęli rozkoszować się przewagą. Podeszli wolno do sparaliżowanych lękiem ofiar, przyglądając się uważnie drżącym sylwetkom z wybałuszonymi ze strachu oczami. Ach cóż to za wspaniałe uczucie, kiedy ze swoją ofiarą możesz zrobić co ci się tylko podoba. Bez świadków, bez sumienia i żadnej moralności. Kiedy możesz dać upust i napawać się! Po prostu raj dla  tłumionych boleśnie psychopatycznych skłonności.
Sparaliżowanym wydawało się, że to zbliżanie się napastników trwa bez końca. Jak dobrze byłoby mieć cały ten łomot już za sobą. Z drugiej strony dopóki nie znaleźli się w kleszczach żelaznych uścisków sadystycznych chuliganów, był jeszcze jakiś cień szansy. Może uda się coś wymyślić, może ktoś przyjdzie i przeszkodzi w maltretowaniu, może piorun z jasnego nieba walnie w nich i zabije na miejscu albo zdarzy się inny cud.
Z trzeciej strony- co można wykombinować? Nie zjawi się przecież żaden czarnoksiężnik- wybawca ani rycerz na białym koniu.
Pozostawało więc tylko czekać na dopełnienie nieuchronnego przeznaczenia, co w świecie układów szkolnych oznaczało, że młodsi i słabsi są zawsze workami treningowymi dla starszych i silniejszych.
I właśnie wtedy, dokładnie w momencie gdy napastnicy zabrali się do metodycznego obcinania maluchom guzików u mundurków, jeden z nich przypomniał sobie, że w plecaku ma cudowny przedmiot, który jakiś czas temu znalazł wyorany na polu, a który teraz mógł się okazać prawdziwym zbawieniem, narzędziem zemsty, godziwą zapłatą, tudzież innym artefaktem skupiającym w sobie miliony cudownych właściwości i możliwości.
Malec przechylił spuszczoną głowę skazańca lekko w stronę kolegi  w nieszczęściu. Tamten stał skamieniały ze wzrokiem spuszczonym w dół jakby w okolicach czubków swoich butów próbował wypatrzyć przyszłość i odkryć jak bardzo będzie bolało. Malec ukradkiem złapał kolegę za połę mundurka i zaczął ciągnąć a kiedy to nie wystarczyło już całkiem jawnie szturchnął go pod żebro. Tamten zdziwiony przekrzywił głowę i spojrzał na kolegę.
Malec dał koledze wzrokiem sygnał do ucieczki, po czym z całej siły odepchnął go tak, że ten przeleciał między nogami  oprawców i znalazł się tuż za nimi. Obaj rzucili się do szaleńczej ucieczki, która normalnie nie mogła mieć szans na powodzenie.
Minęło trochę czasu, zanim dwóch głupkowatych osiłków zorientowało się, że te szczyle próbują prysnąć. Z niedowierzaniem puścili się za uciekającą zwierzyną a gniew w nich narastał i narastał z każdym oddechem.
Malec w biegu sięgnął do plecaka i wydobył cudowny artefakt. Z opowieści wojennych dziadka pamiętał, że po wyciągnięciu zawleczki  trzeba odczekać kilka sekund. Nie pamiętał ile. Dobiegając do końca korytarza odbezpieczył,  policzył do dwóch i rzucił za siebie. Granat potoczył się i wpadł do głębokiej wyrwy między chodnikiem a ścianką sklepu.
Eksplozja ogłuszyła nadbiegających osiłków. Gniew, który rozpalał umysł w jednej sekundzie zmienił się w ciężar zalegający niczym zimny kamień  w płucach, żołądku i sercu.W jednej chwili stali  poranieni, skamieniali, pokryci ceglanym pyłem ale cali.
Najpierw puściły zwieracze, potem emocje. Uderzyli w szloch i pobiegli przed siebie. Wpadli wprost pod nadjeżdżającą ciężarówkę. Nie mieli żadnych szans.

 Die Schnitzeljagd
Sie hatten keine Chance. Die gesamte Lage sah schlecht aus, um nicht zu sagen tragisch.
Diesmal erwischten die Kollegen, in einem Durchgang zwischen den Blechläden, die Jüngeren.
Zwei Schwächlinge gegenüber zweien Halbstarken, mitten in einem Tunnelflur.
Vielleicht war eben diese Chancenlosigkeit einer der Faktoren weshalb die Angreifer ihr Tun verlangsamten und ihr Vorteil erstmal geniessen wollten.
Sie kamen langsam, auf die vor Angst gelähmten Opfer zu, und beobachteten genauestens wie diese mit hervorquellenden Augen zitterten.
Ach ist das ein herrliches Gefühl, wenn Du mit deinem Opfer tun kannst was du magst. Ohne Zeugen, ohne Gewissen, ohne jegliche Moral. Du kannst dich auslassen und daran weiden. Für die unterdrückten psychopatischen Neigungen ein wahres Paradies.
Den Paralisierten kam es vor, dass das Näherkommen der Angreiger endlos dauert. Wie schön – hätte man das Getöse schon hinter sich. Andererseits aber – so lange sie noch nicht im Zangengriff der sadistischer Halbstarker waren, bestand noch ein kleiner Hauch einer Chance. Vielleicht findet sich doch noch etwas; eine Idee, oder es kommt jemand vorbei und verhindert diese Schlacht, vielleicht ein Blitz vom Himmel der diese trifft und auf der Stelle erschlägt.
Wie kann man das deichseln? Es kommt doch kein Zauberer vorbei, ein Erlöser oder ein Ritter am weissen Schimmel.
Es blieb also nichts anderes übrig als warten auf das was nicht zu verhindern war und was im Schulleben üblich ist – die Kleinen und Schwächeren dienen den Großen als Trainingsäcke.
Und just in diesem Moment als die Anreifer anfingen den Kleinen methodisch die Knöpfe von ihren Schuluniforme abzuschneiden, erinnerte sich einer, dass er doch im Rucksach ein wunderbares Ding besitzt. Dieses hätte er unlängst auf einem Feld ausgegraben und jetzt könnte es vielleicht ein Gegenstand sein, der ihnen die Erlösung bringt. Ein Rachewerkzeug, eine angemessene Bezahlung, gegebenfalls ein Objekt das in sich Millionen Eigenschaften und Möglichkeiten konzentriert.
Der Kleine neigte den abgelassenen Kopf eines Verurteilten sachte zum Kollegen im Unglück. Dieser stand versteinert mit tiefem Blick nach unten, als ob er an seinen Schuhspitzen die Zukunft lesen könnte und damit entdecken wie sehr es gleich wehtun würde. Der Knirps erfasste verstohlen den Kollegen an der Schuluniform, er zog daran und als auch das nicht reichte, stiess er ihm zwischen die Rippen. Dieser neigte seinen Kopf und schaute seinen Kollegen verwundert an.
Der Knirps gab diesem ein Augenzeichen für die Flucht, danach schubste er ihn mit seiner ganzer Kraft so stark, dass dieser zwischen den Beinen der Henker hindurchflog, und sich hinter ihnen wieder fand.
Beide stürzten sich in eine wilde Flucht, die normalerweise keine Chance auf Erfolg hätte haben können.
Der Kleine griff, noch im Rennen, in seinen Rucksack und holte den wunderbaren Gegenstand heraus. Aus den Kriegserzählungen seines Grossvaters wusste er, dass es nach dem Herausziehen des Splints nötig ist einige Sekunden abzuwarten. Er wusste nicht mehr wie viele davon. Am Ende des Korridors entsicherte er es, zählte bis zwei und warf es hinter sich. Die Granate rollte und fiel in eine tiefe Lücke zwischen dem Gehweg und der Wand.
Die Explosion betäubte die herannahenden Halbstarken. Die Wut die den Verstand erhitzte verwandelte sich augenblicklich in ein Gewicht das sich wie ein kalter Stein auf deren Lungen, Mägen und Herzen legte. Sie standen da, verletzt, versteinert, mit einem Ziegelstaub bedeckt, aber lebend.
Erst liessen die Schliessmuskeln nach, dann die Emotionen. Schluchzend rannten sie vor sich hin. Sie liefen direkt in einen herannähernden Laster. Sie hatten keine Chance.