środa, 11 stycznia 2017

Młynarz i mnich

Młyn był chlubą królestwa od wielu lat  a to przede wszystkim za przyczyną  przemyślnego młynarza, dzięki któremu mówiono o nim, mące i królestwie w różnych językach i w najodleglejszych krainach, do których zdołali tylko dotrzeć kupcy i włóczędzy. Zadowoleni robotnicy każdego dnia mogli delektować się tym, co zwykle szło jedynie na stoły królów natomiast  poddani, którzy choćby raz spróbowali chleba z mąki zmielonej w młynie- nigdy już nie zapragnęli innego. Sam król chwalił się tą cudownością przed ambasadorami i książętami, choć nigdy nie miał czasu porozmawiać z młynarzem  o jego sekretnych formułach.

Spokojną egzystencję młynarza odmienił pewien nagły incydent. Można powiedzieć, że ów incydent odmienił na swój sposób cały znany nam świat, bo nic już nie było takie samo a na królestwie położył się cień aż do końca panowania dynastii. Samo zaś wydarzenie było bardzo często przywoływane jako przykład głupoty, krótkowzroczności oraz indolencji królewskich urzędników.

Ale po kolei. 

Pewnego razu, w czasie największego znoju, kiedy spracowani robotnicy uwijali się przy niemiłosiernie hałasujących żarnach, do tej części młyna, gdzie sprzedają mąkę, wkroczył dziarskim krokiem młynarz i ujrzał porzucone na samym środku  brudne ściery i rozlane mydliny. Zalała go wściekłość, której dał upust krzycząc na całe gardło, żeby uprzątnąć ten burdel i pozbierać szmaty, poszturchując przy tym jako żywo przygłupich czeladników, co się pod szorstką rękę napatoczyli.
Obok młyna przejeżdżała właśnie podstarzała już nieco, była królewska metresa, która choć na dworze przebywała bardzo rzadko, to za przedziwnym zrządzeniem losu zachowała tam znaczne wpływy a królewscy urzędnicy czuli przed nią strach z jakiegoś nieznanego nam bliżej powodu. Wiek odebrał jej najpierw urodę a potem rozum, które przemienił w nienawiść do świata i przerośnięte ego. Stosunkowo silna pozycja na dworze utwierdzała damę w przekonaniu, że jest kimś wyjątkowym, jednocześnie brak możliwości sensownego działania prowadził do nieustającej frustracji, bo kosztowna szata i wyniosłe zachowanie nie były w stanie nawet jej samej utwierdzić w przekonaniu, że jest cokolwiek warta. W uchu owej damy, gdy mijała młyn,  zabłąkały się słowa "burdel" i "szmata", które dotknęły ją do żywego. Od tej pory poczęła obmyślać pomstę, będąc jednocześnie głęboko przekonaną o wyjątkowej bezczelności młynarza.

Na dworze natychmiast wezwała namiestnika, żeby go wypytać o sprawy młyna. Ten nie wiedząc do czego zmierza cała pokrętna konwersacja pełna półsłówek i niedopowiedzeń, zdołał jednak w  barokowo zawiłym słowotoku dostrzec szansę na upokorzenie młynarza, którego od dawna darzył szczerą i głęboką nienawiścią. Mógł nawet podsunąć kandydaturę krzątającej się nieopodal służącej, która cierpiała na hipertrofię ambicji, jak to każda miernota. Plan wydawał się genialny. Młynarz na zbity pysk, ego metresy  zaspokojone, ambitna Misiewiczówna ambicjonalnie spełniona. Młynarz dostanie na co zasłużył, a reszta będzie mieć dług wdzięczności, po spłatę którego on- namiestnik zgłosi się w dowolnym momencie. Trzeba było tylko odpowiednio pokierować służącą, żeby przekonała wicekróla do tego trudnego bądź co bądź planu.

Nie wiadomo do końca jakich sposobów i sztuczek użyła młoda, żeby przekonać wicekróla, jednak cokolwiek by to nie było, musiało być ujmujące i czarowne, bo szybko dopięła swego. Reszta to już czysta polityka, w której zarówno namiestnik, jak i wicekról byli biegli jak mało kto. Drobne uwagi należało podnieść do rangi niewybaczalnych karygodnych błędów i wypaczeń, dorzucić do tego parę plotek i przedstawić je jako głos ludu domagającego się sprawiedliwości a na koniec winy karbowego i nadzorcy świń przerzucić na młynarza, którego wskażemy jak przyczynę wszelkich niepowodzeń królestwa.

Potem należało już tylko zwołać dla formalności dworską radę, której przedstawi się jedyną kandydaturę na nowego zarządcę młyna a w razie jakichkolwiek wątpliwości, uciąć możliwości dyskusji. Taka strategia wydawała się najlepsza, bo kalumnie i plotki mogły jedynie formalnie uzasadnić zmianę, lecz nie mogły naprawdę podważyć zaufania ludzi do młynarza. Wiadomo, że nie uwierzą w brednie, ale wszyscy zgodnie będą milczeć  bo dobrze się orientowali w dworskich intrygach i zepsutym charakterze postaci piastujących najwyższe urzędy a przy tym wiadomo było również, że każdy będzie pilnował swojego nosa i publicznie nie stanie w obronie młynarza. Zwykły człowiek zawsze musi dbać o to by mieć miskę codziennej strawy a nie narażać się władzy. Ten lud, wykastrowany i przywdziany w chomąto mawia 'kiedy plujesz w górę, w dół lecą kamienie'. Zbyt często pada to przysłowie. Ludzie wiedzą doskonale, że takie rzeczy jak honor, sprawiedliwość i godność są zawsze dla jakichś innych.  Może mieszkających gdzieś dalej. Tu się nimi nie da najeść, bo staną kością w gardle.

Jak postanowiono, tak zrobiono. Zwolniony młynarz porzucił zupełnie zawód i udał się w góry, gdzie w jaskini, nieopodal źródła urządził sobie pustelnię i oddał się ascezie i rozmyślaniom.

Na początku wydawało się wszystkim, że w młynie nic  nie uległo zmianie. Namiestnik i wicekról starali się pokazać zalety 'dobrej zmiany' i pod niebiosa wychwalali nową zarządczynię. Tylko mąki już nikt nie chciał kupować. I nie było też czego wspominać w dalekich krainach. Nowa zarządczyni nie wiedziała nawet do czego służą żarna, więc młyn po jakimś czasie popadł w ruinę, z której go wieki wcześniej podniósł był młynarz. 

Gdybyśmy jednak chcieli wyciągnąć z tego jakiś morał to przytoczona historia była właściwie kwintesencją stosunków władzy w całej tej feudalnej krainie resentymentu i jednocześnie odpowiedzią na pytanie dlaczego królestwo nigdy nie miało szans by stać się racjonalnym nowoczesnym mocarstwem.