sobota, 29 kwietnia 2017

Smoki

Mailowo dostałem informację, że zebranie zespołu projektowego jest ustawione na godz. 14.00
Wybrałem się wcześniej, żeby na pewno się nie spóźnić  i spotkałem naszą metodyczkę. Zaczęła mi mówić o nowym pomyśle na badania, który opierał się w zasadzie na tym, co już trenowaliśmy od dawna- wszyscy mieliśmy prowadzić badania nad tym samym i pisać ten sam artykuł, tak jak sobie życzył tego szef.
Im bardziej brnęła w temat tym bardziej stawała się naszą koleżanką Ewą, która w połowie stanowiła powtórzenie metodyczki a w połowie jej totalne zaprzeczenie.
Wyjaśniłem jej,  jak to się robi na świecie i że w zespole każdy ma swoją specjalizację i że tylko taki układ ma sens, bo inaczej to będziemy się kręcić ciągle wokół tych samych problemów.
Moje wyjaśnienia zbiły ją z pantałyku i patrzyła na mnie coraz bardziej podejrzliwie. Jak na idiotę.
Przerwało nam wejście Smutasa, który oznajmił ze szef już czeka.
Na spotkaniu jak zwykle szef mówił w przestrzeń, a właściwie to do samego siebie, napawając się dźwiękiem własnego głosu,  ale z treści wiadomo było, że najwyraźniej pił cały czas do mnie. Zawsze tak robił, jak chciał kogoś upokorzyć.
Praktycznie cały czas była mowa o naszej studentce, która potrzebuje egzorcyzmów albo odczyniania uroków przez szamana.
Trochę mnie to zdziwiło, że uczelnia miesza się w sprawy osobiste i w jakąś produkcję cudów, ale w końcu może to wpływ zmiany na najwyższych szczeblach władzy  i teraz tak trzeba będzie uprawiać naukę w instytucji państwowej- z szamanami i egzorcyzmami, pod dyktando kościołów, szaleńców i wróżek.
Zastanawiałem się, co ja mam do tego, aż zaczął mówić o naszym ostatnim zebraniu i jak to omawialiśmy sprawę Aleksandry N. a potem podobno dostałem polecenie służbowe, żeby jej sprowadzić egzorcystę. Popatrzył na mnie znacząco i nastąpiła cisza, która miała mnie jeszcze bardziej pognębić.
Oczywiście słyszałem o tym pierwszy raz, więc nie mogłem zdać relacji z czegoś, czego nie było.
Jednocześnie przypomniałem sobie, że muszę się udać do sioła, gdzie mieszka Gleb ze swoimi dwoma synami o aparycji bułgarskich gangsterów- dużych i grubych, śmiertelnie niebezpiecznych bandytów o mylącym wyglądzie miśków- bliźniaków. Jednym uchem słuchałem szefa, który stawał się coraz bardziej nerwowy i próbował w mailach znaleźć wiadomości, w której kazał zająć mi się sprawą, a drugim okiem spoglądałem coraz bardziej niecierpliwie na zegarek.
Był coraz bardziej wściekły na mnie, za to ze nie wykonałem polecenia, ciskał gromy i fufał, ale w końcu się zaczął uspokajać,  bo  dotarło do niego, że żadnego polecenia mi  mailowo nie wydał. Nie wpadł na to, że mógł mi przecież powiedzieć, a nie wysłać, ale dzięki bogu nie przyszło mu to do głowy.
Zebranie jak zwykle skończyło się niczym dla każdego. Kolejna stracona godzina życia.
Tylko ja dostałem wyraźne polecenie, żeby załatwić tego egzorcystę lub jakiegoś innego cudownego szamana. Miałem w tym celu jechać do Gleba (!!!!), który kogoś tam ponoć  zna. Smutas dodał, że wcześniej muszę uzyskać  zgodę Aleksandry N. na sprowadzenie szamana, ale jak powiem, że to pomysł szefa profesora to przecież powinno być  ok- zgodzi się na pewno, bo profesorowi się nie odmawia, jak mawiała metodyczna Ewa .
Ola mieszkała obok Gleba ale wcześniej (nie wiem do końca dlaczego)  postanowiłem wejść  do „Bułgara” z jego synami. Zimny zacinający deszcz, mrok niczym w nocy spowodowany  nawałnicą, wyjący wiatr- wszystko tworzyło klimat jak z horroru. Przechodząc przez rozległe podwórze majątku, minąłem  stodołę zaadoptowaną na mieszkanie. Piętro było jasno oświetlone a w moją stronę  zmierzał powoli przez cały pokój, w rozchełstanej białej koszuli, czerwony na twarzy, z butelką wódki w ręku i pijanym wzrokiem, jeden z synów.
Wszedłem do głównej chaty- pozostałości majątku jeszcze sprzed wojny.
Przy przejściu z sieni do gościnnego rzucił się na mnie mały słodki piesek, którego wygląd pozwalał wysnuć  hipotezę, że każdy w tej rodzinie ma aparycję bułgarskiego gangstera- nie tylko ludzie.
Piesek chciał się bawić. Przykucnąłem a on pchał sie między nogi, na kolana,  lizał mnie po twarzy. Pochyliłem głowę, jakbym chciał się w nim wytarzać a on błyskawicznie, metodycznie i delikatnie wygryzał mi pchełki.
Gleb wysłuchał mnie uważnie i stwierdził, że jeden z jego synów ma na tyle mocy, że może wypędzić Złego  z ciała studentki.
Poszedłem do Aleksandry N.
Otworzyła mi drzwi. To nie była ona tylko Aleksandra B., moja licencjatka, która napisała pracę (zresztą bardzo dobrą) wiele lat temu.
Udawałem, że wszystko jest ok.
Pochyliłem się i wyszeptałem jej do ucha, że szef prosi mnie o jej zgodę na egzorcyzm. Zanim skończyłem mówić, jej uśmiech zdradził, że doskonale wie z czym przyjechałem i że spodziewała się mnie dokładnie teraz z dokładnie takim pytaniem. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej i też na ucho powiedziała mi „Nawet dwa”.
Nie wiedząc do końca, czy żartuje, wróciłem do Gleba.
Zastałem nietypowy widok.  Na środku za stołem siedział Gleb a po prawej stronie przy miniaturowym pianinie siedział  odwrócony do mnie tyłem smok, pogrywając coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałem. Duży, spasiony, zielony, bułgarski smok.
W pierwszej chwili nie zorientowali się, że jestem w izbie. Kiedy mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Gleba, ten przeszedł delikatną  przemianę- stał się zdecydowanie mniej puszysty. 
Spytałem o smoka- co to jest to coś zielone po prawej.
Smok w oka mgnieniu zmienił kolor na szary.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
Zapytałem o to coś, co wygląda jak smok.
Odwrócił do mnie twarz i w jednej chwili zmienił się w syna  o twarzy psa, którego wcześniej spotkałem.
Nadal udawałem, że wszytko jest w porządku i ustaliłem z Glebem, że kogoś wyśle do nas .
Zanim dotarłem do gabinetu, Aleksandra N. vel B. siedziała naprzeciwko mojego szefa u szczytu długiego starego stołu. W jednej sekundzie zmieniła się w smoka, zionęła żywym ogniem i po szefie został przypalony szkielet z  rozdziawionymi szczękami- ni to z przerażenia, ni to zdziwienia, ni to z bólu. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć.
Wtedy zrozumiałem kim była tak naprawdę Aleksandra N. vel B.