Między wymiarami
Pogoda psuła się z minuty na minutę. Dosłownie. Kiedy wychodziłem z mojego gabinetu na uniwersytecie była słoneczna złota polska jesień a kiedy dotarłem na ostatnie piętro bloku do mojego mieszkania dwanaście minut później- za oknem szalała ulewa i wichura targała całym światem. Nie znosiłem tego ciasnego mieszkanka, bo czułem się w nim jak w spadającym samolocie. Ciągle towarzyszyła mi irracjonalna świadomość, że kiedyś jakiś żywioł może rozszarpać wielką płytę na drobne kawałki a ja będę pierwszą ofiarą. Teraz te obawy przybrały na sile, zwłaszcza, że kołysanie budynku stało się całkiem realne i odczuwalne z każdą chwilą coraz bardziej. Wycie wiatru, smaganie ulewy i mrok tworzyły atmosferę horroru.
Nie było sensu dłużej tu pozostawać. Byłem pewien że blok zaraz runie, być może nawet zanim zdążę się od niego oddalić albo zbiec na dół. Migiem znalazłem się w aucie i ruszyłem na pełnym gazie. Wypadłem na ulicę i wbiłem się w strumień innych aut. Przeciąłem jezdnię między autami, przycierając kilka wozów. Kierowcy zatrzymali się, wyskoczyli i zaczęli notować szczegóły zdarzenia. Ja pojechałem dalej- wolałem ratować życie niż się chandryczyć.
Szybko dotarłem do bezpiecznego domku w Raculi, otulonego wonnymi iglakami. Zaryglowałem drzwi i zatrzasnąłem okiennice. Poszedłem spać.
Obudził mnie łomot do drzwi. Okazało się, że to jeden z moich studentów. Wyglądał fatalnie- brudny, podrapany, posiniaczony, w podartym ubraniu, jakby się przeprawiał przez dżunglę. Podałem grzane wino. Kiedy szaleństwo przestało się skrzyć mu w oczach i wzrok nieco zmętniał a mowa stała się mniej bełkotliwa, na tyle, że można było cokolwiek zrozumieć, zacząłem składać okruchy opowieści w spójną całość.
W ciągu nocy ludzie zaczęli umierać w przedziwny sposób. Świat pękał niczym wielki obraz i jeśli ktoś znalazł się na drodze takiego pęknięcia, w szczelinie, to fragment jego ciała znikał również, co niekiedy powodowało natychmiastową śmierć, a niekiedy śmierć w męczarniach. Byli również tacy, którzy żyli przez pewien czas, niczym przyklejeni do nowo powstałej szczeliny, nie mogący się ruszyć albo szarpiący się bezsilnie i próbujący bezskutecznie oderwać. Razem ze szczelinami zaczynali też nagle pojawiać się ludzie w przypadkowych miejscach i w nadzwyczaj zaskakujący sposób. Żywi, martwi, umierający i w różnych stadiach rozkładu. Spadali z nieba, pojawiali się wtopieni w jezdnię, beton, drzewa, zwierzęta i innych ludzi tworząc dziwaczne i makabryczne hybrydy. Można było odnieść wrażenie, że w różnych światach popękała przestrzeń i poprzez szczeliny między wymiarami powypadali ludzie, którzy znaleźli się w ten sposób w zupełnie przypadkowym czasie i miejscu.
Kiedy już trochę się uspokoił i zasnął, zacząłem zastanawiać się dlaczego przyszedł akurat do mnie, skąd w ogóle wiedział gdzie mieszkam i dlaczego nie widzę opisanych przez niego zjawisk. Otwarłem drzwi na zewnątrz w nadziei, że może coś zobaczę z tego spektaklu.
Dom otaczała mgła gęsta jak mleko. Nie dało się nic dostrzec.
Chciałem wyjść ale stopa nie napotkała żadnego oporu- omal nie wpadłem w nicość, otchłań która się prawdopodobnie rozciągała pode mną. Chyba poza domem nie było już niczego. Zatrzasnąłem drzwi. Chciałem zapytać ale na kanapie zamiast śpiącego studenta była już tylko dziura w rzeczywistości. Nie zdążyłem wyjść z zadziwienia, kiedy dom razem ze mną spłynął niczym kropla deszczu po szybie. Wydawało mi się, że w dół ale nie byłem tego pewien.