czwartek, 15 czerwca 2017

Barka



Barka
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, tam gdzie diabeł mówi dobranoc i kończy się jakakolwiek rzeczywistość, żyła sobie Siwa. Stara i pomarszczona, wroga i jędzowata. Szlag ją trafiał zawsze kiedy widziała czyjąś radość i zadowolenie, tzn. raz po raz. Żeby nie zostać oskarżoną o działanie w złej wierze, udawała kompletną idiotkę. Ludzie myśleli, że ona niedorozwinięta niedojda, a ta z premedytacją, pasją i perfidią realizowała swój ukryty plan od nie wiadomo kiedy.  
Uwielbiała psikusy, krzywdę ludzką i zło. Zarówno to, które czyniła jak i to, które było mimowolnym efektem jej działań. Przywolywała potem sobie w zaciszu domowym te cudne obrazy cierpienia ludzkiego, przeżywając przy ich studiowaniu orgazmiczną wręcz rozkosz oraz intelektualne uniesienia.
Po jakimś czasie dobrała sobie całkiem pokaźne stadko głąbów, które podziwiały jej spryt i uniesienia. Mogła wtedy szaleć na imprezach dla dzieci i seniorów, tańcząc na środku, otoczona wielbicielami, ozdobiona plastikowym diademem, kontemplująca wątpliwe piękno  ruchu i jeszcze bardziej wątpliwą urodę oraz najbardziej wątpliwe uznanie ludzi, które było czystym pozorem.  Pozornie szczęśliwa i przyjazna dzidzia- piernik, nie przepuściła żadnej okazji, żeby poniżyć i wbić w ziemię, udając przy tym słodkiego, zatroskanego aniołka, zadziwionego niespodziewanym obrotem spraw. 

W każdym rozsądnym człowieku powinno się zrodzić pytanie o mechanikę cudu. Jak to się stało, że ktoś bez przymiotów ciała czy ducha zdołał zebrać stado wiernych wyznawców, czołobitnych pochlebnych; nieogarniętych fantastów i pospolitych ciołków. Skąd wziął się cały ten trumpizm i owczy pęd stada głupców, które wyniosło na piedestał sadystkę, nie lepszą w niczym od nich samych? Jak to się stało, że kobita o aparycji i pomyślunku wioskowego głupka wiodła prym i zwodziła świtę? Uczeni głowili się i troili nad takimi i podobnymi przypadkami ale sensownej odpowiedzi znaleźć nie mogli.
Obserwując jej chochole ekstatyczne tańce, można było odnieść wrażenie że to czar jakiejś szamanki otulał i zniewalał gawiedź, która w zachwyceniu oglądała spektakl niczym skecz Monthy Pytona.  Jednak bynajmniej nie śmieszny to był spektakl.  Jakimś cudem zagospodarowała sobie przychylność elektoratu słabych, którym się w życiu nie powiodło. W gronie łapserdaków mogła być chodzącym ideałem a pośród niewiedzących- skarbnicą mądrości, gdyż jak powiedziano ‘w królestwie ślepców jednooki będzie królem’.  
Ludzie mądrzy z trudem udawali, że nic się nie dzieje ale ich konformizm nie pozwalał im na jakiekolwiek przeciwstawienie się, gdyż wiedzieli, że maluczcy nie mieliby już kompletnie w co wierzyć. Tolerowali więc jej zagrywki, choć dobrze wiedzieli, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Z przykrością patrzyli na ludzka krzywdę, tak jak się patrzy na wagony jadące do Auschwitz. Z tą różnicą, że tam za opór groziła śmierć a tutaj można było tylko utracić spokój.Do głupoty dokładali więc niemoc.

Im bardziej zbliżała się do końca życia tym bardziej stawała się bezwiednie perfidna. Niektóre zagrania układały się w pewien schemat i zmierzały do metodycznego niszczenia ludzi, inne występowały sporadycznie, w zasadzie bez przyczyny.  Bo była ku temu nagła okazja, bo nastrój odpowiedni, bo nuda.

Po siedemdziesiątce przyszła starość nader przykra i niewdzięczna. Ale tak w zasadzie to przecież nie miała ona być za co wdzięczna Siwej. Zaczęło się od łupania w kościach, które przeszło w łuszczycę. Kręgosłup stał się jednym wielkim filarem bólu, aż trudno było chodzić. Świat stał się salą tortur a ciało ich narzędziem. Po serii zatruć trzeba było usunąć część jelit.  Pęcherz i zwieracz działały jak chciały i kiedy chciały. Najczęściej jednak nie działały.
Kiedy krosty i pęcherze pokryły całe ciało a następnie zaczęły wydzielać żółtą cuchnącą maź, wiedziała że zbliża się dla niej ostateczność i czas byłoby się godzić z tym światem. Ona jednak walczyła ciągle, mimo, iż wydawało się, że utopi się we własnych wydzielinach. Miotała przekleństwa i gryzła z bólu prześcieradła. Złorzeczyła każdej żywej istocie i nawet zaczęła przeklinać samego boga. Do momentu, aż dostąpiła nieoczekiwanego aktu łaski. Tuż przed śmiercią doznała wizji, w której zobaczyła prawdę. Nie ci wyklinani ludzie byli naprawdę przeklęci, lecz ona sama. To, co chciała uczynić innym- jej teraz w jednej chwili uczyniono. Grzech, złość, przekleństwo, zazdrość i perfidia spadły na nią i zgniotły z całą siłą.
Czyste, niezaburzone niczym cierpienie doprowadziło ją do zrozumienia istoty rzeczy a umierając doznała olśnienia. Zalało ją poczucie wstydu i gorycz porażki, bardziej gorzka niż trupia flegma. Otuliły duszę niczym welon i paradoksalnie uwolniły.  Pozwoliły przejść na drugą stronę. 
W kierunku nicości.A potępienie i zbawienie tym samym się zdały w swej istocie.