Barka
Dawno, dawno
temu, za górami, za lasami, tam gdzie diabeł mówi dobranoc i kończy się
jakakolwiek rzeczywistość, żyła sobie Siwa. Stara i pomarszczona, wroga i
jędzowata. Szlag ją trafiał zawsze kiedy widziała czyjąś radość i zadowolenie,
tzn. raz po raz. Żeby nie zostać oskarżoną o działanie w złej wierze, udawała
kompletną idiotkę. Ludzie myśleli, że ona niedorozwinięta niedojda, a ta z
premedytacją, pasją i perfidią realizowała swój ukryty plan od nie wiadomo
kiedy.
Uwielbiała
psikusy, krzywdę ludzką i zło. Zarówno to, które czyniła jak i to, które było mimowolnym
efektem jej działań. Przywolywała potem sobie w zaciszu domowym te cudne obrazy
cierpienia ludzkiego, przeżywając przy ich studiowaniu orgazmiczną wręcz
rozkosz oraz intelektualne uniesienia.
Po jakimś czasie
dobrała sobie całkiem pokaźne stadko głąbów, które podziwiały jej spryt i
uniesienia. Mogła wtedy szaleć na imprezach dla dzieci i seniorów, tańcząc na
środku, otoczona wielbicielami, ozdobiona plastikowym diademem, kontemplująca
wątpliwe piękno ruchu i jeszcze bardziej
wątpliwą urodę oraz najbardziej wątpliwe uznanie ludzi, które było czystym
pozorem. Pozornie szczęśliwa i przyjazna
dzidzia- piernik, nie przepuściła żadnej okazji, żeby poniżyć i wbić w ziemię,
udając przy tym słodkiego, zatroskanego aniołka, zadziwionego niespodziewanym
obrotem spraw.
W każdym
rozsądnym człowieku powinno się zrodzić pytanie o mechanikę cudu. Jak to się
stało, że ktoś bez przymiotów ciała czy ducha zdołał zebrać stado wiernych
wyznawców, czołobitnych pochlebnych; nieogarniętych fantastów i pospolitych
ciołków. Skąd wziął się cały ten trumpizm i owczy pęd stada głupców, które
wyniosło na piedestał sadystkę, nie lepszą w niczym od nich samych? Jak to się
stało, że kobita o aparycji i pomyślunku wioskowego głupka wiodła prym i
zwodziła świtę? Uczeni głowili się i troili nad takimi i podobnymi przypadkami ale
sensownej odpowiedzi znaleźć nie mogli.
Obserwując jej
chochole ekstatyczne tańce, można było odnieść wrażenie że to czar jakiejś
szamanki otulał i zniewalał gawiedź, która w zachwyceniu oglądała spektakl
niczym skecz Monthy Pytona. Jednak
bynajmniej nie śmieszny to był spektakl. Jakimś cudem zagospodarowała sobie przychylność elektoratu
słabych, którym się w życiu nie powiodło. W gronie łapserdaków mogła być
chodzącym ideałem a pośród niewiedzących- skarbnicą mądrości, gdyż jak
powiedziano ‘w królestwie ślepców jednooki będzie królem’.
Ludzie mądrzy z
trudem udawali, że nic się nie dzieje ale ich konformizm nie pozwalał im na
jakiekolwiek przeciwstawienie się, gdyż wiedzieli, że maluczcy nie mieliby już
kompletnie w co wierzyć. Tolerowali więc jej zagrywki, choć dobrze wiedzieli,
że nic dobrego z tego nie wyniknie. Z przykrością patrzyli na ludzka krzywdę,
tak jak się patrzy na wagony jadące do Auschwitz. Z tą różnicą, że tam za opór
groziła śmierć a tutaj można było tylko utracić spokój.Do głupoty dokładali więc niemoc.
Im bardziej
zbliżała się do końca życia tym bardziej stawała się bezwiednie perfidna.
Niektóre zagrania układały się w pewien schemat i zmierzały do metodycznego
niszczenia ludzi, inne występowały sporadycznie, w zasadzie bez przyczyny. Bo była ku temu nagła okazja, bo nastrój
odpowiedni, bo nuda.
Po
siedemdziesiątce przyszła starość nader przykra i niewdzięczna. Ale tak w
zasadzie to przecież nie miała ona być za co wdzięczna Siwej. Zaczęło się od łupania
w kościach, które przeszło w łuszczycę. Kręgosłup stał się jednym wielkim
filarem bólu, aż trudno było chodzić. Świat stał się salą tortur a ciało ich
narzędziem. Po serii zatruć trzeba było usunąć część jelit. Pęcherz i zwieracz działały jak chciały i
kiedy chciały. Najczęściej jednak nie działały.
Kiedy krosty i
pęcherze pokryły całe ciało a następnie zaczęły wydzielać żółtą cuchnącą maź,
wiedziała że zbliża się dla niej ostateczność i czas byłoby się godzić z tym
światem. Ona jednak walczyła ciągle, mimo, iż wydawało się, że utopi się we
własnych wydzielinach. Miotała przekleństwa i gryzła z bólu prześcieradła.
Złorzeczyła każdej żywej istocie i nawet zaczęła przeklinać samego boga. Do
momentu, aż dostąpiła nieoczekiwanego aktu łaski. Tuż przed śmiercią doznała
wizji, w której zobaczyła prawdę. Nie ci wyklinani ludzie byli naprawdę
przeklęci, lecz ona sama. To, co chciała uczynić innym- jej teraz w jednej
chwili uczyniono. Grzech, złość, przekleństwo, zazdrość i perfidia spadły na
nią i zgniotły z całą siłą.
Czyste, niezaburzone niczym cierpienie doprowadziło ją do zrozumienia istoty rzeczy a umierając doznała
olśnienia. Zalało ją poczucie wstydu i gorycz porażki, bardziej gorzka niż trupia flegma. Otuliły duszę niczym
welon i paradoksalnie uwolniły. Pozwoliły przejść na drugą stronę.
W kierunku
nicości.A potępienie i zbawienie tym samym się zdały w swej istocie.