Turcy palili i pili herbatę w oczekiwaniu na taksówkę, siedząc na werandzie hotelu. Odnosiłem wrażenie, że główny organizator znał wszystkich najważniejszych w mieście- od właściciela hotelu, z którym wymieniali się uprzejmościami, aż do gubernatora prowincji, u którego zdażyliśmy być w odwiedzinach, pomimo tego krótkiego pobytu.
Pod hotel podjechało nowe, drogie auto. Jego widok nie mógł budzić zdziwienia, gdyż (jak stwierdził kiedyś nasz gospodarz) w tym niezamożnym mieście czymś zupełnie normalnym było posiadanie drogich i nowych aut, bez względu na status materialny właściciela. Zaskoczeniem za to okazał się sam taksówkarz, choćby z tego względu, że wyglądał na starszego od swojego samochodu o jakieś 80 lat.
Chcieliśmy się już z bagażami pakować do samochodu, kiedy powstrzymał nas gospodarz. Jego młodszy asystent poszedł z właścicielem do auta a my dowiedzieliśmy się, że trzeba ustawić nawigację. Czynność trochę trwała- w sam raz tyle, żeby wypić kolejną pożegnalną herbatę i wypalić kolejnego papierosa.
Pożegnaliśmy się, zapakowaliśmy i auto ruszyło. Przekonaliśmy się już podczas konferencji, że mieszkańcy miasta odczuwają chłodną wiosnę (12-14 stopni) jako bardzo zimną i podgrzewają się intensywnie. Podczas konferencji przyszło nam się nieraz rozbierać jak do rosołu, z powodu dmuchającego na nas gorącego powietrza elektrycznych podgrzewaczy. Nie inaczej było i tym razem. Starszy pan ustawił temperaturę na 30 stopni a my sciśnięci na tylnym siedzeniu niczym sardynki szybko zaczęliśmy odczywać senność.
Obudził mnie pot ściekający po plecach. Wyobraziłem sobie, że lada moment będę musiał wysiąść cały mokry i wyjść na chłodne powietrze. Przeziębiony i zakatarzony, walczący z grypą przez cały pobyt, miałem jak w banku zapalenie płuc. Zacząłem się zastanawiać, co mogę zrobić. Nie mogłem zdjąć kurtki, bo za bardzo byliśmy ściśnięci- nie mogłem się nawet skręcić, żeby chwycić za rękaw- mogłem tylko rozpiąć kurtkę ale to nie wystarczało, żeby mnie przestały zalewać strugi potu. Nie mogłem prosić o wyłączenie ogrzewania, bo taksówkarz nie mówił w żadnym znanym mi języku i nie bardzo się domyślał, o co może nam chodzić. Nie mogłem również opuścić szyb, bo deszcz chlustałby mi prosto w twarz. Wyglądało na to, że jesteśmy skazani na turecką łaźnię.
Obserwując drogowskazy, liczyłem kilometry do miasta, w którym znajdował się hotel- pierwszy cel naszej podróży, gdzie mieliśmy zostawić włoskich przyjaciół i skąd mieliśmy się udać na lotnisko.
W mieście taksówkarz zatrzymał się na swiatłach. Opuścił szybę i zwrócił się do stojącego obok motocyklisty. Najwyraźniej nawigacja okazała się niewystarczająca i musiał spytać o drogę. Do wnętrza samochodu napłynęło nieco chłodnego powietrza. Pasażerki zaczęły się wybudzać a siedzącemu z przodu Włochowi cudem udało się porozumieć z taksówkarzem, który wyłączył ogrzewanie i uratował nas w ten sposób od całkowitego roztopienia.
Dwie przecznice dalej skręciliśmy w błotnistą drogę, wijącą się między blokami mieszkalnymi. Nie wyglądało na to, żeby prowadziła ona do jakiegokolwiek hotelu. Taksówka przejechała ok. 100 metrów zwalniając coraz bardziej, aż w końcu zatrzymała się. Taksówkarz wysiadł i zaczął chodzić w różnych kierunkach. Wreszcie przechodząca dziewczyna najwyraźniej wskazała mu właściwą drogę. Przejechaliśmy dalej kilkaset metrów, klucząc między blokami i sytuacja się powtórzyła. Tym razem jakiś sklepikarz wskazał na budynek za rogiem po drugiej stronie ulicy. Przejechaliśmy kolejne kilkadziesiąt metrów i stanęliśmy przed jakimś gmachem. Taksówka stanęła, blokując wyjazd z bramy. Taksówkarz wyszedł po raz kolejny i zaczął sprawdzać wejścia do garaży, szukając właściwie nie wiadomo do końca czego. Wreszcie stanął bezradny i zafrasowany. Zaczęliśmy chóralnie pokazywać, żeby objechał budynek dookoła, ale zupełnie nie reagował. Prześlizgnął się po nas wzrokiem, jak po jakichś nieszkodliwych idiotach ściśniętych, wymachujących gorączkowo wewnątrz trochę większego akwarium i rozglądał się dalej bezrozumnie. Wreszcie najwyraźniej sam doszedł do wniosku, że nie od rzeczy będzie objechanie budynku dookoła, wsiadł w taksówkę i podjechał od frontu, który okazał się być po przeciwnej stronie.
Pożegnaliśmy się z przyjaciółmi, starszy pan przyjął z rozbrajającym uśmiechem i wyraźną wdzięcznością przyjął banknot a następnie pojechaliśmy dalej. Po kolejnej godzinie jazdy autostradą dostrzegliśmy następne oznaki niepewności w zachowaniu taksówkarza. Najpierw zatrzymaliśmy się przy zjeździe z autostrady. Kierowca przystanął na pół minuty, po czym wybrał drogę prosto. Po kilku kilometrach zjechał na stację benzynową i tam upewnił się co do właściwego kierunku. Przy włączaniu się do ruchu zdziwiło mnie kolejne wahanie. Wyglądało jakby taksówkarz nie dowierzał pracownikowi stacji albo nie potrafił właściwie ocenić odległości nadjeżdżającego pojazdu. Jedno i drugie było wysoce niepokojące.
Pół godziny później dojechaliśmy do czegoś w rodzaju ronda. Drogowskaz pokazywał nazwę miejscowości, przy której umieszczono symbolicznie samolot. Chyba mogliśmy odetchnąć, chociaż nie byłem do końca pewien, czy nazwa lotniska się zgadza.
Taksówka znów zacząła zwalniać, aż zatrzymała się tuż przed drogowskazem sugerującym skręt w prawo. Kierowca zastanawiał się ok. minuty i wjechał na rondo, ignorując drogowskaz. Bardzo powoli okrążyliśmy skrzyżowanie i równie wolno potoczyliśmy się w stronę lotniska. Kilkaset metrów dalej znajdowało się kolejne "rondo" i kolejny drogowskaz, pokazujący drogę na wprost, z nazwą lotniska oraz symbolem samolotu.
Kierowca zatrzymał się po raz kolejny. Pomyślał chwilę, skręcił na rondo i ustawił się po przeciwnej stronie, jakby chciał wrócić do poprzedniego ronda. Nie wytrzymałem. Próbując zwrócić uwagę kierowcy, wysiadłem z taksówki, przeszedłem przez całe skrzyżowanie, zbliżyłem się do drogowskazu i zacząłem dawać znaki kierowcy. I dokładnie w tym właśnie momencie uświadomiłem sobie, że to nic nie da. Kierowca przecież wcześniej nie zwracał uwagi ani na drogowskazy ani na uwagi ludzi- żył jakby w swoim świecie i to on sam siebie musiał przekonać, że jedzie we właściwym kierunku. Inni mogli tylko potwierdzać jego przypuszczenia ale nie byli w stanie w żaden sposób zmienić tego, co sobie umyślił. Wróciłem do taksówki, ciesząc się, że nie odjechał beze mnie i że nic w nas nie przywaliło na tym niby rondzie między niby autostradami. Pogodzony z losem wsiadłem do auta.
Taksówkarz majstrował coś przy GPSie. Wreszcie znudzony, czy też zniechęcony ruszył. Przystanął przed pierwszym rondem i zaczął je obserwować. Ja zacząłem w tym czasie obserwować zegar. Wprawdzie do odlotu były jeszcze ponad 2 godziny ale ani nie byłem w stnaie określić jak daleko jesteśmy od lotniska ani też w którą stronę pojedziemy. Tak czy inaczej- nie bardzo widziałem wyjście z tej sytuacji. Kilkaset metrów od ronda widziałem jakieś zabudowania ale taksówkarz i tak zignorowałby jakiekolwiek moje sugestie i zrobił co mu się będzie podobało.
Po jakimś czasie on sam chyba zauważył światła w oddali. Przejechał przez skrzyżowanie i podjechał do kolejnej stacji benzynowej (jak się okazało). NIe prostą asfaltową drogą lecz przez błotniste wertepy, jak poprzednio w mieście.
Po krótkiej rozmowie wrócił przez rondo do miejsca, z którego wcześniej zawrócił i pojechał dalej prosto już bez zastanawiania się.
W ciągu 10 minut dotarliśmy do wiaty ze strażnikiem w środku. Ten w ogóle na nas nie zwracał uwagi, dopóki kierowca nie zatrzymał się i po raz kolejny wdał w pogawędkę, najpewniej na temat kierunku jazdy. Nie trzeba było znać języka, żeby wiedzieć co odpowiedział strażnik. Droga była prosta i miała tylko jeden pas. Nie było żadnych alternatyw oprócz możliwości powrotu. Przejechaliśmy kilkaset metrów w stronę coraz bardziej wyłaniającego się, dobrze oświetlonego lotniska. Taksówkarz zatrzymał się przed rozwidleniem. Droga prosto prowadziła do magazynów i zbiorników. Łuk w lewo prowadził prosto w stronę lotniska. Po kolejnych rozważaniach taksówka pojechała prosto w stronę magazynów. Dojechaliśmy do bramy a kierowca wyszedł i chciał sprawdzić czy może nawet wejść. Zawrócił jednak szybko jak tylko zobaczył kłódki i łańcuchy, co go przekonało, że nie uda mu się sforsować zabezpieczeń. Pojechaliśmy dalej po łuku w stronę lotniska. Taksówka zaczęła zwalniać przed pierwszym ładnie oświetlonym wejściem z napisem ARRIVALS.
Nie mieliśmy już siły protestować. Kierowca zadowolony z siebie wysiadł i zaczął wyciągać nasze bagaże z samochodu. W momencie kiedy sięgałem po pieniądze podeszło do nas trzech żołnierzy z bronią maszynową i rzucili coś gniewnie w stronę starszego pana. Ten dostał nadzwyczajnego przyspieszenia, błyskawicznie wrzucił nasze rzeczy do bagażnika i pobiegł, żeby usiąść za kierownicą. Wsiedliśmy również i przejechaliśmy kilkaset metrów dalej- do wejścia z napisem Departures.
Zabraliśmy bagaże, zapłaciliśmy i mogliśmy odetchnąć spokojnie.
W samolocie był czas na zastanowienie się. Starszy Pan najprawdopodobniej nie był zawodowym taksówkarzem, tylko podprowadził auto synowi lub wnukowi. Nie mógł być kierowcą, bo nie miał odpowiednich nawyków-nie korzystał ani z mapy ani z GPS, nie potrafił ocenić właściwie odległości, ignorował znaki i drogowskazy. Może nawet był analfabetą.
Może tym bardziej zasłużył na suty napiwek.