Ktoś przyniósł myszaka.
Ja akurat trzymałem wyrywającego się psa, który nie rozumiał całej tej sytuacji... że musi być oglądany, przesuwany, unieruchomiony i generalnie zniewolony.
Nagle myszak wydostał się z pudełka i skoczył mi do twarzy, skakał w powietrzu wokół mnie jakby był kolibrem a nie gryzoniem i próbował haknąć mnie ostrymi jak brzytwa zębami.
Wszyscy wiedzieli, że jak myszak kogoś ugryzie to natychmiast ulegnie przemianie i nadejdzie apokalipsa. Dla mnie osobiście oznaczało to jednak ból przeciętych tkanek i bryzganie krwią. Co mnie obchodzi armageddon, jak tuż przed nim będę miał swoją własną małą apokalipsę.
Do gabinetu weszły nowe osoby w kapturach Klanu i maskach z dziobami krogulców. Było ich 6 a wśród nich znajdowała się ta jedna jedyna na świecie, która była w stanie zneutralizować destrukcyjną siłę myszaka.
Ustawili się wokół drugiego stołu, na którym leżał inny (martwy już) myszak i zaczęli odprawiać szamańskie rytuały Apaczów. Na pozór te wszystkie elementy- strój, martwy myszak, maski, kaptury i zawodzenia, nie pasowały do siebie. Jednak było w tym coś spójne metafizycznie. Coś, co łączyło wszystko inne.
Nić.
Struna.
Czasoprzestrzenne wrzeciono.
I wtedy zrozumiałem istotę elementów wspólnych dla całego wszechświata.Ich ochrona pozwoli ochronić wszystko inne. Albo raczej dopóki one będą istnieć w tej wspólności, dopóty śmierć będzie nic nie znaczącym wydarzeniem w pulsującym życiu. Przerwą w przejściu między nieskończoną ilością równie nieskończonych wszechświatów.
Nagle rozpoznałem Gaude Mater Polonia i hymn uniwersytecki śpiewane równocześnie. Wszyscy strasznie fałszowali i w dodatku mylili słowa.
Martwy myszak zaczął ulegać przemianie.
Drugi myszak jednak został ochroniony. Wściekły wyskoczył z pudełka i kłapnął mi tuż przed okiem brzytwami zębów. Ledwie zdążyłem uniknąć cięcia. Zwierzę wciąż skacze po mnie próbując ukąsić a ja próbuję bezskutecznie zrzucić je z siebie. W ataku paniki rozrzucam stoły, sprzęty, tłukę oszklone szafki, z których wysypują się medykamenty. W końcu myszakowi udało się rozciąć mi oko i zbiec.
Wbiegam do łazienki, potykam się o próg i walę głową w umywalkę.
Świadomość odpływa.
Do gasnącego mózgu dociera ostatni obraz: w rogu leży monstrualna martwa ośmiornica. Uświadamiam sobie, ze wykończył ją myszak. W tej sytuacji jest oczywiste, że nie miałem żadnych szans.
Zaczęła się przemiana. Moja przemiana. A więc przemiana drugiego myszaka była po to, żeby odwrócić (a może uśpić?) moją czujność. Wszystko zostało ukartowane. Biedny pies, świadomy co się dzieje, nie mógł mnie ochronić, bo sam go unieruchomiłem. To on był tą jedyną osobą mogącą zneutralizować moc myszaka.
Nigdy, nawet w najstraszniejszych koszmarach bym nie przypuszczał, że to we mnie skupi się cała energia wrzeciona i zostanę strażnikiem spoistości przenikających się wszechświatów.
Wszystko okazało się ułudą z wyjątkiem wierności mojego psa.