W permanentnym oczekiwaniu
Nie wiem jak znalazłem się na tej niegościnnej
ziemi. W czymś na kształt niecki, zagłębienia, naturalnego obniżenia terenu.
Pamiętam siebie od tego momentu, kiedy przykucnąłem nad stosem wilgotnego
chrustu i próbowałem rozpalić ognisko, żeby się trochę ogrzać. Tylko tu można
było próbować rozpalić ogień, w tym metrowym zagłębieniu, bo po równinie hulał
wiatr. W oddali, ponad wyjałowionymi polami, porosłymi szczeciniastymi
chwastami, widać było zbierające się wysoko nad ziemią chmury. Kłębiły się
czarne, gęstniały i zbliżały powoli w moim kierunku. Wyglądały bardzo groźnie,
jakby mnie miały pożreć. W końcu jednak nie pożarły, nie przykryły nieba nade
mną, zamieniając dzień w noc, tylko zatrzymały się tak, że ich cień padał parę
metrów przed wyrwą w ziemi. Zaraz potem przykryły niebo z lewej strony i....
zatrzymały się. Tak jakby przed wyrwą były jakieś niewidzialne ściany
powstrzymujące ich swobodny przepływ. Najwyraźniej na coś czekały.
Świat podzielił się na jasną i ciemną stronę. Ja
byłem na brzegu tej jasnej, która rozciągała się za mną i z mojej prawej
strony. Co ciekawe – wyglądało tak, jakbym był w jakimś rogu, bo ciemność
załamywała się tak, że cienie padające na ziemię tworzyły kąt prosty kilka
metrów od mojej lewej ręki. To nie mogło być naturalne.
Teraz tylko pozostało oczekiwać aż lunie z tych
chmur jakiś deszcz albo ogień i huk burzy chłoszczącej ziemię.
Burza jednak uporczywie nie nadchodziła, a ja
gorączkowo starałem się bezskutecznie rozpalić płomień.
Po jakimś czasie zobaczyłem na horyzoncie dziwny
kształt unoszący się nieco nad ziemią. Najpierw wydawało mi się, ze to jakaś
fatamorgana utkana z chmur, jakaś anomalia w anomalii, ale kształt wyraźnie się
zbliżał, aż w końcu uświadomiłem sobie, że to jakaś dziwna, nienaturalnie wychudzona,
anorektyczna wręcz, postać na jakiejś dziwnej maszynie, której nigdy w życiu
nie widziałem, czymś w rodzaju powietrznego motocykla. Trudno było rozróżnić, z
kim mam do czynienia, bo cała postać była okryta szczelnie kombinezonem, w hełmie
i rękawicach.
Motocykl spłynął z chmur i zaparkował pół metra
nad ziemią naprzeciwko mnie. Mężczyzna (jak można było sądzić po zdecydowanych,
szybkich i kanciastych ruchach) zeskoczył, podszedł w moim kierunku i wskoczył
do wyrwy.
Podszedł do mnie blisko, depcząc chrust. Palce
rękawic były nienaturalnie długie, a w krzywym zwierciadle kasku odbijał się
świat zewnętrzny, w tym także moja postać z nienaturalnie wielką i
zniekształconą głową. Odbicie nosa zajmowało ponad połowę powierzchni szyby.
Odchylił osłonę i zobaczyłem nienaturalnie pomarszczoną twarz, jak u mistrza
Yody.
W głowie usłyszałem pierwsze słowa powitania. A
więc to nie był człowiek. Porozumiewał się telepatycznie. Trudno mi było
zrozumieć co mówi, bo docierało do mnie co któreś słowo. W końcu zorientowałem
się, że mówi właśnie o trudnościach w porozumieniu, że telepatia nie jest
doskonałym sposobem na wymianę myśli i że musi czuć pracę moich strun
głosowych. Otwarliśmy usta. Z jego ust wystrzelił długi, cienki język. Macki na
jego końcu przylgnęły błyskawicznie do moich strun głosowych. Teraz rozumiałem
dokładnie co mówi.
Organ ociekał jakimś śluzem, wydzieliną
przypominającą flegmę, gęstą wielobarwną ślinę lub.... spermę. Uświadomiłem
sobie to w momencie, gdy dotarł do mnie fragment wypowiedzi zakończony zdaniem „Bo
mam takie ładne genitalia”. Uświadomiłem sobie również, że te dwie kulki, które
widzę w jego gardle na samym dnie, to nie są migdały, tylko jądra, a ten organ,
który dotyka moich strun głosowych służy nie tylko do komunikacji.
Poczułem jak mnie wypełnia obrzydzenie i
wstrząsają torsje. Padłem na kolana, oparłem się rękoma o ziemię i chlusnąłem.
Ziemia też chlusnęła: gradem, liśćmi, ulewą. Rozpętało się piekło. Chmury w
ułamku sekundy pokryły jasną część. Wokół mnie woda chlustała strumieniami,
zamieniając błyskawicznie glebę pól w ocean błota, niczym wielka trzepaczka do
jaj. W ciągu kilku sekund niecka wypełniła się wodą. Wokół mnie pioruny
chłostały ziemię niczym wielkie ogniste bicze.
Nie czułem ani lęku, ani zimna.
Może dlatego, że wyplułem wszystkie wnętrzności i
moja świadomość znajdowała się właśnie w nich, zmieszana z błotem,
naelektryzowana piorunami i zgwałcona. Gdzieś między sercem, wątrobą, nerkami i
trzustką. Owinięta we fragmenty pomieszanych jelit i ochlapana żółcią.
To ciało, które zostało, to była już tylko
próbująca wymiotować pusta skorupa, która nie była w stanie niczego odczuwać,
bo zwymiotowała samą swoją istotę. Nie była w stanie odczuwać niczego ani
fizycznie, ani psychicznie.
Im bardziej podwyższał się poziom wody, tym
bardziej uspokajało się to co na dnie. Świadomość utonęła i rozpuściła się w
mule.
Skorupa ciała została wkrótce poniesiona przez odmęty w niewiadomym
kierunku, jak płaszcz czy też jakaś dryfująca szmata.
In anhaltender Erwartung
wersja niemiecka dostępna w wydawnictwie Lebensreise od lipca 2014 r.
Srogo
OdpowiedzUsuńzwątpiłam w sens hermeneutyki:)
OdpowiedzUsuńDlaczego?
OdpowiedzUsuń