Zawsze kiedy przychodziłem do biura ogarniał mnie lęk pierwotny. Dziki, przejmujący i wywracający wszystkie flaki na lewą stronę. Nie wiem skąd brałem w sobie tę szaloną odwagę, żeby codziennie, uparcie, przekraczać progi tej nazistowskiej instytucji. W środku czekał szef despota, który w chwilach zdenerwowania zamieniał się w piejący falset (czyli praktycznie przy końcu każdej rozmowy) oraz jego zastępca a mój bezpośredni przełożony- zawistny, mściwy i okrutny kutafon, który miał mnie za skończonego idiotę i najchętniej zatłukł by mnie przyciskiem do papieru, gdyby nikt nie widział. Nie raz widziałem, jak ostatkiem siły woli powstrzymywał się przed rzuceniem się na mnie i pobiciem. Generalnie to mógł przecież przewrócić się pewnego pięknego dnia i przygnieść mnie- drobnego chudzielca. Wystarczyłby jeden podskok jego opasłego cielska, żeby mnie zmiażdżyć- jestem pewien, że drobne kostki trzaskałyby niczym zapałki.
Wkurzało mnie niemożebnie jego zamiłowanie do piwa, piłki nożnej i leniuchowania. Na każdym wyjeździe integracyjnych żłopał browara, leżał całymi dniami w hamaku i opowiadał o swoich marzeniach, w których był znanym piłkarzem. Charakterystyczne dla niego było to, że uskarżał się ciągle przed wszystkimi, jak dużo ma pracy jako szef działu i że nie życzy tego najgorszemu wrogowi, podczas gdy jego podwładni chętnie by się z nim zamienili i wszyscy jak jeden mąż, życzyli mu zdegradowania, żeby wreszcie mógł być rozliczany z efektów a nie z samego piastowania stanowiska. Najwyraźniej jednak nasz Najwyższy szef nie miał możliwości usunięcia tego arcylenia ze stanowiska a może ów ancymonek miał jakiegoś haka na niego i tak trzymali się w patowo- patologicznym układzie.
Najgorsze było jednak to, że miał kolegę w centrali, który regularnie przyjeżdżał na szkolenia, podczas których wyżywał się na pracownikach, co podpali mojemu szefowi i na mnie w szczególności. Byłem wyznaczany do każdego szkolenia i na każdym regularnie wyśmiewany, poniżany i gnębiony na tysiące sposobów. Czasami wydawało mi się, że ten gość specjalnie dla mnie wymyślał te wszystkie podłości i obrzydliwości.
Tym razem dzień zaczął się gorzej niż zwykle. Portier powiadomił mnie już na dzień dobry, że moje biuro zostało przeniesione do piwnicy, bo pomieszczenie jest potrzebne na jakieś arcy-ważne zebranie i zadecydował o tym sam szef wszystkich szefów czyli Pan Falset. Wiedziałem, że kompletnie się nie liczyłem w tej rozgrywce i że mieli prawo zrobić ze mną co im się podoba, więc niespecjalnie mnie to zdziwiło, podobnie jak fakt, że miałem się przenieść do pomieszczenia niedaleko studzienki kanalizacyjnej. Pomyślałem sobie, że obydwu szefom sprawiło to dodatkową przyjemność.
Nie wiedziałem, że ze studzienki wydobywa się odór przyprawiający o mdłości. Nie tylko nie można tu było pracować, lecz nawet oddychanie przychodziło z trudem, gdyż od tych zapachów sfermentowanych fekaliów i zestarzałego moczu, połączonych z woniami innych jełczejących i rozkładających się wydzielin ciała robiło się naprawdę niedobrze. Omal nie zwymiotowałem od razu po wejściu do mojego nowego biura. Wybiegłem zatrzaskując za sobą drzwi i wciągnąłem haust zawilgoconego piwnicznego powietrza. Wydało się rześkie niczym zefirek.
Kiedy dochodziłem do siebie i zdołałem już nieco podnieść wzrok, zobaczyłem mojego szefa z wykrzywionym uśmiechem, który bez żadnych ceregieli zaczął od wydzierania się na mnie za źle przystawioną pieczątkę na jakimś dokumencie. Im dłużej trwało to piekło, które mi zgotował, tym bardziej zaczęło do mnie docierać, że już zawsze będę w tej firmie czymś w rodzaju szmaty do pomiatania i poniewierki. Splunąłem szefowi w tę czerwoną, nalaną mordę opoja-pseudokibica i pobiegłem w stronę wyjścia, mając nadzieję, że będzie tak oszołomiony, iż nie zdąży zadzwonić na portiernię, żeby mnie zatrzymali strażnicy.
Stukot butów o kamienną posadzkę pobudził czyjeś wycie.
Zatrzymałem się i podszedłem do wielkich drewnianych drzwi na końcu bocznego korytarza, skąd wydobywał się ten skowyt.
Zajrzałem przez judasza.
Jakbym się przeniósł do średniowiecza!
W środku zobaczyłem 3 ostatnio poniewieranych asystentów mojego szefa. Wyglądali dość mizernie, Leżeli na wiechciach słomy w jakimś magazynku przerobionym na loch. Na kamiennej podłodze grasowały szczury a ciała więźniów, podobnie jak i wszystko inne w środku pokrywał mech, śluz i wilgoć- ni to pot ni to woda.
Nie byli skuci. Wyczuli, że gapię się na nich i rzucili się na drzwi aż odskoczyłem z wrażenia.
Wtedy wpadł mi do głowy dziki pomysł na zemstę.
Diabły, które miałem właśnie przed sobą, pałały żądzą krwi. W ich oczach można było znaleźć tylko czysty chaos i niepohamowaną żądzę destrukcji. Gdyby mogły to pewnie przegryzły by kraty, drzwi i moją tchawicę z tej ogromnej złości.
Postanowiłem uwolnić Belzebuba!
Odsunąłem zasuwę, uchyliłem lekko drzwi zapraszając ich tym samym do działania i radośnie wybiegłem z pracy.
Byłem pewien, że w ciągu godziny nie będzie w budynku żadnej żywej istoty ani samego budynku.