Komisja zebrała się na spotkaniu nadzwyczajnym, zwołanym w środku sezonu urlopowego, żeby rozpatrzyć kandydatury nowych pracowników. Do obsadzenia były dwa miejsca a na każde z nich aplikowały po dwie osoby.Głos decydujący oczywiście zawsze należał do przewodniczącego, więc dyskusja zwykle była formalnością. Wiadomo było też, że każdy szef działu miał określone preferencje i to w zasadzie on wskazywał komisji tego, kto ma zostać przyjęty. Od czasu do czasu zdarzały się niewybredne, pokątne żarty o przedstawianych rzekomo "doskonałych" kandydatach ale nikt nigdy jak do tej pory nie śmiał otwarcie zakwestionować nieoficjalnych reguł gry. Wszyscy wiedzieli, że odrzucenie kandydatury proponowanej przez szefa działu oznaczałoby wypowiedzenie mu otwartej wojny. Należało się wtedy liczyć z konsekwencjami w postaci kwestionowania każdej propozycji najmniejszej nawet zmiany w ramach instytucji. Może to niedoskonałe rozwiązanie ale od niepamiętnych czasów gwarantowało przynajmniej jakiś porządek.
Pierwsze rozstrzygnięcie przedstawił szef działu współpracy zagranicznej- co ciekawe niewładający żadnym językiem obcym. Sam zresztą przy każdej okazji mówił z emfazą i zadowoleniem nieprzystającym zupełnie do tego rodzaju sytuacji, że natura mu poskąpiła talentów językowych a teraz, kiedy przekroczył czterdziestkę, jest za stary na naukę. Przez pół godziny opisywał szczegółowo dokonania i osobowość proponowanej kandydatki: znajomość języków obcych, doświadczenie w branży, doświadczenie w branży, znajomość języków obcych i znajomości w branży a na końcu doświadczenie w branży.
Drugie rozstrzygnięcie przedstawił sam przewodniczący, który równie szczegółowo opisał cechy jednego z kandydatów w konkursie na stanowisko zastępcy do swojego działu. Z przedstawionego opisu aplikacji również można było odnieść wrażenie, że kandydat robił łaskę instytucji, że chciał w ogóle aplikować do niej i że teraz dzięki jego samej obecności, staniemy się najbardziej wydajnym przedsiębiorstwem na świecie.
Szefowie połączonych sztabów mieli już zagłosować w tradycyjny i słuszny sposób, kiedy jedyna pani w grupie, która zresztą dopiero co została zaproszona do regularnych posiedzeń, uniosła rękę, prosząc tym samym o głos. Powyższy fakt sam w sobie był już na tyle nadzwyczajny, że przewodniczący uniósł brwi a reszta, wydająca się być do tej pory nieco ospała, zwróciła jak na komendę wzrok w stronę rokoszanki.
Pani zaczęła od przypomnienia, że rok wcześniej odbyła się dyskusja nad kandydatem i kontrkandydatem z drugiego rozstrzygnięcia i o ile jej wiadomo, zostało uchwalone, że konkurs zostanie zawieszony i odwołany. W związku z tym nasuwa się jej pytanie, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku, że postanowiono jednak wrócić do sprawy. Tajemnicą Poliszynela było, że ona sama forsowała w kuluarach kandydaturę pominiętą przez przewodniczącego ale nie mogła nic zdziałać, bo sprawa była przesądzona od samego początku.
W dalszej części wypowiedzi Pani odniosła się do pierwszego rozstrzygnięcia i zadała szereg pytań, skierowanych formalnie do szefa działu współpracy zagranicznej, jednak wiadomo było, że są one wszystkie swego rodzaju chwytami retorycznymi, mającymi pobudzić myślenie każdego członka komisji i poniekąd też uderzyć w przewodniczącego. Pytania i wątpliwości kompletnie rozbijały przestawione wcześniej argumenty. Z całej wypowiedzi wynikało, że zaprezentowana kandydatka nie ma żadnego zaplecza intelektualnego, żadnego doświadczenia, nie zna żadnych języków obcych na takim poziomie, żeby się porozumieć z kimkolwiek zagranicą i nie ma również (rzecz jasna) żadnych kontaktów w branży, z wyjątkiem zażyłych stosunków z szefem działu współpracy zagranicznej. Na poparcie swoich tez Pani przedstawiła szereg faktów oraz fragmentów życiorysu kandydatki, które niezbicie świadczyły o takiej właśnie interpretacji jako jedynej możliwej. Natępnie wystąpiła z prezentacją kontrkandydatki, która nie tylko posiadała wszystkie cechy niesłusznie przypisane preferowanej osobie i była postacią wybitną, dobrze znaną w środowisku specjalistów, ale przede wszytkim spełniała WSZYSTKIE FORMALNE warunki konkursu, w przeciwieństwie do zaproponowanej wcześniej kandydatki.
Nastąpił moment niezręcznej ciszy. Szefowie patrzyli martwym wzrokiem przed siebie, nie wyrażając żadnych emocji, jakby absurd sytuacji zupełnie ich nie dotyczył albo przynajmniej jakby to, co usłyszeli, nie miało żadnego związku z podejmowaną przed nich problematyką.
Przewodniczący zarządził pięć minut przerwy i poprosił, żeby Pani na chwilę wyszła z nim omówić pewne szczegóły na osobności.
Pomimo zamkniętych drzwi, zgromadzeni słyszeli bardzo dokładnie każde słowo, wypowiadane najpierw spokojnie a następnie ze złością, każdy syk, kopniak, splunięcie, przekleństwo, plaśnięcie w twarz, głuchy cios pięści a nawet chrzęst wyrywanych włosów.
Do środka weszła najpierw pani. Twarz miała przysłoniętą długimi prostymi włosami, spod których skapywała krew, znacząc kropelkami drogę od wyjścia do miejsca, na które wróciła chwiejnym krokiem i powłócząc nogami. Z lewej strony zwisało nienaturalnie czerwone i groteskowo przekręcone ucho.
Przewodniczący wszedł dziarskim krokiem i natychmiast zarządził głosowanie. Zebrani zagłosowali jednomyślnie za przyjęciem przedstawionych kandydatur. Na siedzącą bez ruchu panią nikt nie zwracał uwagi a jej milczenie zinterpretowano jako zgodę na przyjęcie wskazanych osób i wpisano do protokołu jako głos "za". Gdyby ktoś chciał się odwołać to sprawa była jasna. Komisja była jednomyślna w swej ocenie i nie było żadnych wątpliwości. Może sobie nawet iść do sądu.
No cóż okazuje się, że w opisanej instytucji (myślę, że nie tylko w tej) mamy do czynienia z pozorem edukacyjnym. Niestety konsekwencje dokonanych przez szefów wyborów będą ponosić Ci (odbiorcy, uczniowie, studenci), którzy w swojej naiwności oczekiwali spotkania z Mistrzami.
OdpowiedzUsuń