Wczesne lata nie były właściwie przeżyte. Twarde warunki hartowały ciało i ducha, więc dzieci były nawykłe do myślenia, że mogą liczyć tylko na samych siebie. Najmłodsze, piąte o imieniu Hieronim było już przygotowane do tego, aby jak najszybciej wyprowadzić się z domu wiecznej niezgody, nieogrzewanego zimą i upoconego latem, który miał niezmiennie od niepamiętnych czasów status niedokończonej budowy.
Nieustające kłótnie nader szybko przekonały go, że po maturze trzeba wyjechać jak najdalej i pozostawić agresywne nieokiełznane diabły samym sobie. Tego poniżenia i piekła na ziemi nie odbierał zresztą wówczas jako opresji, lecz jako naturalny stan rzeczy; los, co przecież nie może być moralnie naznaczony w żaden sposób.
Wyjeżdżając, oszukał poniekąd przeznaczenie. Wydawać by się mogło, że uniknął tego losu, który zgotowali mu swarliwi rodzice i rodzeństwo z piekła rodem, co to nie pozabijało się tylko dlatego, że rodzice później wzięliby na nich odwet i za pobicie na śmierć odpowiedzieli niechybnie również zatłuczeniem.
Przez całe lata studiów i życia, dorobku, tułaczki i budowania,Hieronim odcinał się od przeszłości znaczonej rozpadającą się chatą. Od czasu do czasu wracał w rodzinne strony, żeby doświadczać śmierci ojca, matki, a potem rodzeństwa po kolei. Zresztą słowo doświadczać jest tu przesadne, bo w nieogrzewanym domu trudno było przecież o ciepłe uczucia. Albo rozpalone emocje albo lodowaty chłód. Stąd też i doświadczanie było jak przez mgłę. Jak przez pergamin.
Za każdym pobytem przyglądał się grobowi rodziców. Najpierw postawionemu na zapas- z jednym tylko ryciem w kamieniu, potem pęczniejącemu, bo i wyciętych napisów przybywało, wraz z każdą pogrzebaną i przywaloną osobą. Po cmentarzu rozsiane były również inne groby dalszej rodziny, które odwiedzał z rzadka. Nie tyle z sentymentu, którego przecież być nie mogło, co dla autodefinicji i chłodnej analizy rodzinnej przeszłości.
Podczas któregoś z pobytów doświadczył przedziwnego, obcego mu dotąd uczucia sentymentu. Zaczęło się to od grobu siostry Anielki, która zmarła niemowlęciem będąc, nie doczekawszy pierwszego roku, po zaledwie kilku miesiącach życia. Stojąc nad grobem wyobrażał sobie te lute zimy na wsi w zimnym domu, z których jedna przyniosła dziecku śmiertelną grypę, a ze skrawków różnych opowieści zbudował własny patchwork. Była w nim rozpacz matki, którą tak bardzo bolała utrata miłości jej życia i była wściekłość ojca, który wywlókł księdza z zakrystii i za pomocą gróźb wspartych uderzeniami pięści, zmusił do chrzczenia gasnącego ciała. Były wspomnienia matki płaczącej tygodniami, nawet po wielu latach, już w czasach jego dzieciństwa, jak również bezdenna otchłań jej oczu, w których od czasu do czasu błyskała tylko czysta nienawiść do świata i ludzi.
Od tego właśnie czasu grobowiec rodziców pociągał go coraz bardziej i bardziej. Można powiedzieć, że w pewien sposób fascynował, otoczony magiczną aurą, wołający. Apogeum tego wołania przypadło na czas, kiedy siostrzeniec postanowił przenieść grób Anielki i połączyć z pochówkiem reszty rodziny. Była to bolesna formalność, bo Hieronim uświadomił sobie, że po półwieczu, które minęło od śmierci siostry, jej prochy ostatecznie zmieszały się z ziemią a kości w większości rozpuściły. Zwłaszcza dlatego tak szybko zanikły, że to kości niemowlęcia, więc mniej odporne na czas. W takich sytuacjach przenosi się tylko symbolicznie grudkę ziemi na nowe stanowisko a resztę przeznacza pod nowy grób.
Dłuższy czas rozmyślał o grabarzu kopiącym ten nowy grób na miejscu siostry. Jakie jest prawdopodobieństwo, że trafi na nierozpuszczone do końca szczątki.
Myślał też o tym jak bardzo i jak daleko udało mu się oddalić od rozpadającej się chaty, piekła rodzinnego i nienasyconego
grobowca. I o tym jak bardzo trzeba było się odciąć, żeby móc zacząć żyć. Chciał się pochylić nad płytą, bo wydawało mu się, że dostrzegł pęknięcie. Oparł stopę tuż przy brzegu i w jednej chwili zapadł się w jamę grobową, uderzając głową o brzeg płyty nagrobnej. Stracił przytomność a ziemia przysypała ciało wypełniając usta, oczy i nos. Odcinając dopływ powietrza i dusząc. Gasnąc, uświadomił sobie, że tak naprawdę nigdy nie wyjechał. Dół od zawsze czekał na niego tu właśnie w tym miejscu a on przez cały czas śnił sen o sukcesie i wolności.