Zdecydowanie źle trafiliśmy. Na całej farmie były tylko dwie grupy- my i jacyś czarni, którzy uciekli spod bomb. Oni nie mieli pozwolenia na pracę, więc właściciel mógł zrobić z nimi dosłownie wszystko. Zresztą od czasu do czasu ktoś z nich znikał i nikt o nic nigdy nawet nie zapytał . My Polacy stanowiliśmy tę drugą grupę. Teoretycznie byliśmy obywatelami UE ale zaraz po przyjeździe właściciel zabrał nam wszystkim paszporty i w ten sposób posiadł w pewien sposób również nas. Uciec z farmy jeszcze nikomu się nie udało. Pola były ogrodzone wysokim płotem z drutem kolczastym podłączonym do prądu a w wieżyczkach co 500 metrów czyhali na nas przez całą dobę wyposażeni w długą broń, specjalnie wyselekcjonowani strażnicy. Trafiali do celu z kilometra, o czym niejeden czarny się przekonał. W praktyce status czarnych uchodźców i nas w roli białych niewolników był ten sam. Jeszcze na początku naszego przyjazdu strażnicy starali się zachowywać jakieś pozory ale po jakimś czasie puściły im jakiekolwiek hamulce i zaczęli traktować nas gorzej niż zwierzęta. Bicie, głodzenie, przekleństwa i wreszcie wymyślne tortury stały się tak naturalne jak oddychanie. Upokorzenie bolało nas bardzo tylko na początku, po jakimś czasie przyzwyczailiśmy się bo chcieliśmy żyć i wiedzieliśmy, że kontrakt kiedyś się skończy.
Kilka dni przed końcem naszego niewolniczego kontraktu miało miejsce dość osobliwe wydarzenie. Jeden z czarnych zniknął a drugi się zbuntował. Chodziły pogłoski, że buntownik to brat bliźniak tego co zniknął. Patrzyliśmy jak zbuntowany wykazuje skrajną pogardę wobec wszystkiego i wszystkich. Strażnicy bili go i kopali do nieprzytomności a on przyjmował to ze stoickim spokojem i obojętnością. Nie tylko nie dał się przymusić do pracy, ale przestał jeść i pić. Leżał niemy i bez ruchu w takiej pozycji, w jakiej go zostawili oprawcy i tylko oczy zasnute lekką mgiełką niczym u narkomana, zdradzały, że żyje.
W pewną niedzielę około północy obudziły nas krzyki i przekleństwa. Strażnicy, którzy wiedzieli już dobrze, że katowanie nie przynosi żadnego rezultatu, krzyczeli na czarnego, żeby się zamknął. Ten zaś wpadł w trans. Tańczył, skakał, tarzał się po ziemi krwawiąc i tocząc pianę. Coraz to prężył się, jakby chciał dotknąć księżyca, żeby z kolei upaść, wierzgać i szarpać palcami piach. Jakby miotała nim siła o wiele bardziej potężna i przerażająca niż cały ten beznadziejny świat, który nas zniewolił. Fascynujący spektakl wydawał się nie mieć końca a my staliśmy zaczarowani i na ten czas zapomnieliśmy o wszystkim, wkraczając w rzeczywistość, której nie byliśmy w stanie pojąć. Odszedł nas ból, upokorzenie, żałość, tęsknota i gorycz. Kiedy czarny skończył się miotać, stanął normalnie tak jakby to zrobił każdy inny człowiek, spojrzał w stronę strażników a w jego oczach zobaczyliśmy zwykłą ludzką świadomość. Wiedzieliśmy, ze ma w tej chwili bardzo dobre rozeznanie sytuacji i wrócił do przytomności i że przestał być duchem, demonem czy bogiem i że stał się zwykłym człowiekiem. Jednak głos, który z siebie wydobył był w jakiś sposób nieludzki, jakby stał się człowiekiem-demiurgiem. Mamrocząc i pohukując, czasami świszcząc lub cedząc słowa przez zęby, najwyraźniej powtarzał to samo kilka razy niczym mantrę lub zaklęcie, po czym podszedł do studni i rzucił się głową w dół.
Wszelkie wyjaśnienia były zbędne. Mieliśmy do czynienia z szamanem, który przez cały czas obmyślał sposób, jakby się zemścić na oprawcach swojego brata. Byliśmy świadkami jak nawiązał kontakt z zaświatami, żeby sprowadzić przekleństwo na katów, rzucić urok i na koniec złożyć siebie w ofierze. Nie było nam dane zobaczyć za życia, czy urok zadziałał, gdyż strażnicy, jak tylko dotarło do nich znaczenie tego co się wydarzyło i jak już się otrząsnęli ze zdumienia, zaczęli do nas strzelać jak do wróbli. Zrozumieliśmy w tym momencie, że krzaki pomidorów i oliwek użyźniają poprzednicy a kontrakt kończy się śmiercią a nie uwolnieniem jak nas przekonywano. Byliśmy zwodzeni na wiele sposobów.
W pewną niedzielę około północy obudziły nas krzyki i przekleństwa. Strażnicy, którzy wiedzieli już dobrze, że katowanie nie przynosi żadnego rezultatu, krzyczeli na czarnego, żeby się zamknął. Ten zaś wpadł w trans. Tańczył, skakał, tarzał się po ziemi krwawiąc i tocząc pianę. Coraz to prężył się, jakby chciał dotknąć księżyca, żeby z kolei upaść, wierzgać i szarpać palcami piach. Jakby miotała nim siła o wiele bardziej potężna i przerażająca niż cały ten beznadziejny świat, który nas zniewolił. Fascynujący spektakl wydawał się nie mieć końca a my staliśmy zaczarowani i na ten czas zapomnieliśmy o wszystkim, wkraczając w rzeczywistość, której nie byliśmy w stanie pojąć. Odszedł nas ból, upokorzenie, żałość, tęsknota i gorycz. Kiedy czarny skończył się miotać, stanął normalnie tak jakby to zrobił każdy inny człowiek, spojrzał w stronę strażników a w jego oczach zobaczyliśmy zwykłą ludzką świadomość. Wiedzieliśmy, ze ma w tej chwili bardzo dobre rozeznanie sytuacji i wrócił do przytomności i że przestał być duchem, demonem czy bogiem i że stał się zwykłym człowiekiem. Jednak głos, który z siebie wydobył był w jakiś sposób nieludzki, jakby stał się człowiekiem-demiurgiem. Mamrocząc i pohukując, czasami świszcząc lub cedząc słowa przez zęby, najwyraźniej powtarzał to samo kilka razy niczym mantrę lub zaklęcie, po czym podszedł do studni i rzucił się głową w dół.
Wszelkie wyjaśnienia były zbędne. Mieliśmy do czynienia z szamanem, który przez cały czas obmyślał sposób, jakby się zemścić na oprawcach swojego brata. Byliśmy świadkami jak nawiązał kontakt z zaświatami, żeby sprowadzić przekleństwo na katów, rzucić urok i na koniec złożyć siebie w ofierze. Nie było nam dane zobaczyć za życia, czy urok zadziałał, gdyż strażnicy, jak tylko dotarło do nich znaczenie tego co się wydarzyło i jak już się otrząsnęli ze zdumienia, zaczęli do nas strzelać jak do wróbli. Zrozumieliśmy w tym momencie, że krzaki pomidorów i oliwek użyźniają poprzednicy a kontrakt kończy się śmiercią a nie uwolnieniem jak nas przekonywano. Byliśmy zwodzeni na wiele sposobów.
Postanowiłem trochę zostać między ludźmi aby sprawdzić, czy klątwa się wypełnia. Nie było to jakoś szczególnie trudne. Wystarczyło śledzić czarnego gdy ten chodził za każdym strażnikiem dopóty, dopóki ten nie umarł. Postronnej osobie mogło się wydawać, że śmierć tych ludzi jest naturalną konsekwencją chorób, zdarzeń losowych, różnego rodzaju niewydolności. Ja jednak widziałem z jaką determinacją czarny chodzi za swoją ofiarą i jak tęsknie wypatruje ich zgonu. To nie mógł być przypadek, choć okres oczekiwania na dojechanie osoby był odmienny w każdym przypadku.
Z czasem, jak wypełniała się jego misja, czarny bladł coraz bardziej i zanikał. Stawał się coraz bardziej przejrzysty. Jakby cień rozpływał się w powietrzu. Aż w końcu rozpłynął się zupełnie.
Z czasem, jak wypełniała się jego misja, czarny bladł coraz bardziej i zanikał. Stawał się coraz bardziej przejrzysty. Jakby cień rozpływał się w powietrzu. Aż w końcu rozpłynął się zupełnie.
Tym co mnie trzymało w świecie, była ciekawość klątwy. Dziwił mnie więc fakt, że nie zaniknąłem razem z nim. Postanowiłem odwiedzić domy strażników ponownie i wtedy okazało się, że klątwa przechodzi na ich dzieci, wnuków, żony, braci, kuzynów i zatacza coraz szersze kręgi. Ludzie skakali sobie do gardeł, mordowali najbliższych, rzucali się pod samochody albo rozbijali głowy o ścianę. Wyglądało na to, że w końcu cała planeta zwariowała i nikt nie pozostanie żywy.
Wróciłem tam gdzie to wszystko się zaczęło. Usiadłem na brzegu studni i próbowałem znaleźć wytłumaczenie.
Wyzbyty pragnień miałem dość dużo czasu, żeby zatopić się w rozważaniach. Usiadłem pod drzewem i zacząłem medytacje.
Kiedy straciłem już jakiekolwiek poczucie czasu, zrozumiałem, ze czarny był Mesjaszem, który zstąpił ponownie, żeby dokończyć dzieła zbawienia. To, co mi się wydawało klątwą było w swej istocie naturalną konsekwencją niemożności wypełnienia misji. Musiałem się pomylić w swoich pierwszych ocenach czarnego. Nie przeklinał, lecz ostrzegał. Nie chciał zemsty tylko wypełnienia, wykończenia, domknięcia.
Apokalipsa musiała przyjść w tej lub innej formie, bo była nieuchronna. I oczywiście potem nic więcej się nie wydarzy a mi przypadło tak już zostać na wieczność. Za to pojęcia takie jak dobro, zło, zbawienie, potępienie, odkupienie tracą sens jeśli nie mają punktów odniesienia, czyli ludzi.
Apokalipsa musiała przyjść w tej lub innej formie, bo była nieuchronna. I oczywiście potem nic więcej się nie wydarzy a mi przypadło tak już zostać na wieczność. Za to pojęcia takie jak dobro, zło, zbawienie, potępienie, odkupienie tracą sens jeśli nie mają punktów odniesienia, czyli ludzi.