środa, 23 maja 2018

Spotkanie na krańcu Europy

Spotkanie było umówione na godzinę 9.00 rano . Kiedy starszy pan wysiadł z samolotu w środku nocy i opuścił lotnisko, zorientował się, że ostatni pociąg metra odjechał przed chwilą,  autobus zaś ponad 2 godziny wcześniej. Nie zastanawiając się zbyt dużo, podszedł do taksówki i poprosił o kurs do centrum miasta, mając nadzieję, że taksówkarz nie zedrze z niego skóry.
To było dobre posunięcie. Auto podjechało prosto pod hostel a taksówkarz jeszcze starszy od starszego pana okazał się bardzo przyzwoitym człowiekiem.
Kiedy  podszedł do uchylonych zapraszająco  drzwi wejściowych, zorientował się, że hostel o pięknej nazwie Viridiana, powinien znajdować się gdzieś na 1 piętrze. Nie było takiego wskazania na domofonie jednak nazwa znajdowała się między nazwami różnych firm bez oznaczenia piętra (jako ostatnia widniała nazwa hostelu) a nazwą firmy z oznaczonym wyraźnie pierwszym piętrem i potem po kolei już były wskazane biura zajmujące kolejne piętra.

Starszy pan spojrzał na walizkę i stwierdził, że na pierwsze piętro może wejść bez windy. 

Niestety nie znalazł tam hostelu tylko jakieś biura. Zejście i ponowne studiowanie napisów na tabliczkach też nic nie pomogły. Zaświtała myśl, że może hostel znajduje się w jakimś przyziemiu, piwnicy albo w podwórzu? Ale nie widać było nigdzie ani żadnego zejścia do piwnicy, ani też wyjścia z klatki schodowej na podwórze. Tylko winda i schody w górę.
Starszy pan podszedł do domofonu i nacisnął przycisk. Po drugiej stronie włączyła się automatyczna sekretarka, która obwieściła, że wejście jest otwarte i jednocześnie dało się słyszeć brzęczenie sygnalizujące zdjęcie blokady drzwi, które i tak były przecież otwarte. Poza tym nie wydarzyło się nic więcej.
Ponownie wszedł na pierwsze piętro i sprawdził wejścia do biur a następnie wrócił na dół i nacisnął przycisk domofonu. Sytuacja się powtórzyła. Zrobiło się trochę kawkowsko.

Po kilku nieco nerwowych użyciach przycisku zjechała winda, ale nikt z niej nie wysiadł. Starszy Pan pomyślał chwilę i stwierdził, że może warto sprawdzić wyżej. Hostel rzeczywiście znajdował się na 2 piętrze.

Zostało mu jeszcze na tyle przytomności i adrenaliny, żeby sprawdzić dojazd do miejsca spotkania. Nie wydawało się to trudne a poza tym zawsze oprócz mapy będzie można posłużyć się też nawigacją w smartfonie.

Zbyt krótki sen nie przyniósł wypoczynku. Sute i smaczne śniadanie nieco wynagrodziło trudny poprzedniego wieczora. Kończąc posiłek starszy pan zwrócił uwagę na świsty i pohukiwania wiatru oraz smaganie deszczu w okiennice. Na szczęście nie był to jego pierwszy pobyt w Portugalii więc wydawało się, że jest odpowiednio przygotowany na kwietniowy deszcz i zimno.

Droga do metra zajęła kilka minut, więc lekki deszczyk nie wydawał się przerażający. Po wyjściu z metra coś się jednak nie zgadzało. Niestety mapa została w pokoju a na ekranie smartfona nawigacja pokazywała dziwny kierunek.

Starszy pan podszedł do stojącego obok i przyglądającego mu się mężczyzny, chcąc zapytać o drogę. Ten nie był w stanie określić właściwego kierunku, mimo, że pytanie dotyczyło jednej z największych ulic w Lizbonie.

Wrócił do stacji metra i jeszcze raz spróbował określić właściwy kierunek na ekranie smartfona.

Nie pomogło.

Zapytał kolejnej osoby. Ta pospiesznie wskazała na ulicę po przekątnej i pomknęła dalej.
Starszy Pan wyszedł poza teren metra, przechodząc przez kilka skrzyżowań ze światłami. Po każdym przejściu deszcz wzmagał się coraz bardziej aż  chlusnął strugami, niczym rzeka. 

Omal nie upadł. 

Pospiesznie schronił się przy wejściu do restauracji a następnie cały skulony wyciągnął smartfona i zaczął jeszcze raz sprawdzać kierunek na mapach google. Udało się odczytać, że jest tylko 20 minut pieszo do celu a zegarek wskazywał 8.10. Chwilę trwało zanim udało się wyznaczyć na nowo kierunek i trasę. Po kolejnej chwili wydawało się, że deszcz nieco zelżał, choć nadal lało jak z cebra. Chyba to była właśnie ta chwila, kiedy należało zdecydować o szukaniu taksówki lub zmierzaniu pieszo do celu.

Starszy pan wybrał pójście pieszo. Zawsze to będzie szansa na zobaczenie Lizbony nie tylko z okien autobusu i poza turystycznym centrum.

Po 30 minutach okazało się, że smartfon pokazuje niewłaściwy kierunek. Nic się nie zgadzało- ani nazwy ulic ani ich ułożenie. Na domiar złego deszcz zaczął się nasilać, aż znowu z nieba polały się strugi, jakby ocean chciał potopić ludzi.

Starszy Pan był już cały przemoczony. Rozgrzany organizm buchał gorącem a  deszcz dla kontrastu-ziębił. Wychłodzenie organizmu tuż tuż a zegarek wskazywał już tylko 10 minut do spotkania.
Brnąc w strugach deszczu, postanowił w końcu znaleźć jakąś taksówkę. Niestety wyglądało na to, że trafił na osiedle położone na krańcach miasta, z domkami rodzinnymi, bez urzędów, sklepów i biur. Przez pewien czas kręcił się po ulicach, starając się zorientować gdzie tak naprawdę się znajduje. Im więcej jednak chodził tym bardziej był zdezorientowany, przemoczony i zmęczony. Czuł coraz wyraźniej, że opada z sił i za chwilę już nie będzie mógł zrobić ani kroku. W końcu schował się w jakiejś bramie, nie wiedząc co dalej. Już nawet nie można było odczytać ekranu smartfona.Nie wiedzieć czemu- albo to portugalskie słońce było zbyt mocne albo bateria była już bliska wyczerpania.

W tej beznadziejnej sytuacji nawet jakaś taksówka przemknęła, ale uciekła zanim zdążył się zorientować i przejrzeć kurtynę deszczu zalewającego oczy.

Zobaczył jakieś auto wyjeżdżające z garażu. Jego rozpaczliwe machania w ostatniej chwili zauważyła pani siedząca za kierownicą. Pytania zbywała czarującym uśmiechem, nie licującym z beznadzieją sytuacji. Biegłym angielskim z amerykańskim akcentem wyjaśniła, że nie ma pojęcia jak się nazywają poszczególne ulice ani nawet na jakiej się teraz znajduje. 

Bezsensowne spotkanie i paplanina pogłębiły jeszcze  i tak już potworne wrażenie chaosu, absurdu i końca wszystkiego. Jakby to nie apokaliptyczny ogień piekielny miał unicestwić ziemię, tylko biblijny potop.

Kiedy już nie można było nic wymyślić, a nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa i drżenie ciała zwiastowało krańcowe wyczerpanie organizmu, starszy pan udał się w kierunku najbliższych drzwi i zadzwonił. Wydawało się, że z drugiej strony coś zaszurało budząc na chwilę nadzieję, jednak efekt z tego znowu był żaden.

Zadzwonił ponownie i po raz kolejny dało się słyszeć poruszenie z drugiej strony drzwi. Po chwili  uchyliły się. Stał tam inny starszy pan, który przekręcił głowę w sposób charakterystyczny dla niedosłyszących i wyczekiwał.  Przybysz starał się możliwie szybko i krótko wyjaśnić swoją sytuację, wylewając jednocześnie całą gorycz i upodlenie. Gospodarz kiwał głową ze zrozumieniem i widać było, że cały czas się nad czymś zastanawia. Kiedy skończył się potop słów, zelżały też strugi deszczu. Gospodarz zaczął w zawiły sposób tłumaczyć drogę do celu. Wynikało z tego, że dystans jest wciąż znaczny. W tym czasie strumienie potopu zaczęły zalewać ziemię po raz kolejny coraz bardziej intensywnie.

Starszy pan spojrzał wymownie. Gospodarz odczytał właściwie wzrok zbitego psiaka oraz postawę ciała, uśmiechnął się i obiecał dostarczyć starszego Pana na umówione spotkanie.

W pokoju było przejmująco zimno. Usiadłszy, czuł jak spływa po nim woda, pot, zmęczenie, rezygnacja. Charakterystyczne, przyjemne osłabienie, graniczące z omdleniem, zawsze było sygnałem, ze organizm żrą drobnoustroje a grypa lub przeziębienie wylęgnie się w ciągu dni i zaatakuje bezlitośnie. Niestety trzeba było tak wytrzymać cały dzień. Dwie ostatnie aspiryny wystarczyły na jeden raz. W hotelu raczej nie miał tego typu lekarstw, bo liczył  jednak trochę na wysokie temperatury a nie ulewę i słotę. Teraz sobie to uświadomił właśnie, że nie był wcale tak dobrze przygotowany jak mu się wydawało. Właściwie to nie był wcale przygotowany.

Po spotkaniu wrócił szybko do hotelu i próbował się osuszyć. Zdjął wszystko z siebie, włączył ogrzewanie, które dało zaledwie kilka stopni ciepła, wylał wodę z butów i wyżął skarpetki. W ostatniej chwili, tuż przed atakiem febry, wskoczył pod kołdrę i skostniały przedrzemał do rana.
Rozgrzał się dopiero przy śniadaniu, gdzie było pod dostatkiem wrzątku.

Drugi dzień spotkania minął już bez niespodzianek, choć niedosuszone ubrania bardziej ziębiły niż chroniły przed zimnem.

Zasypiając wieczorem, zastanawiał się, czy było warto upierać się, żeby iść w strugach deszczu zamiast zamówić po prostu taksówkę. W tym wieku to może być ostatnia grypa w życiu- taka, która je zakończy. Przygotowanie do wyprawy okazało się ułudą a drobna decyzja obnażyła głupotę albo chwilowy brak rozsądku, co na jedno wyjdzie w ostatecznym rozrachunku. Jeśli z tego powodu jednak przyjdzie mu umrzeć, to nie zdoła się już uwolnić do samego końca od natrętnej myśli, że prawdziwą przyczyną śmierci była głupota, od której zawsze tak bardzo chciał uciec i którą pogardzał, jak niczym innym na świecie.

2 komentarze:

  1. No cóż, tak nieraz mamy .Czynimy nieprzemyślane ,życiowe absurdy a kiedy one zaczynają dojrzewać jako zagrożenie życiowe -jest za póżno. Bałam się ,że to opowiadanie będzie mroczne i zawiłe, które trzeba będzie czytac diabli wiedza ile razy ,bo wcześniejsze takie były-to czytanie tego opowiadania było dla mnie zaskakująco spokojne.I tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to ze specjalną dedykacją o moich seniorach... mrok się czai między wierszami... w rzeczach banalnych...

      Usuń