czwartek, 27 czerwca 2019

post mortem

Najbardziej w tym wszystkim martwiło mnie wypożyczenie samochodu. Nawet przelot wydawał się bez znaczenia przy całym lęku związnym z prowadzeniem auta w obcym kraju. Do tego na oczach moich podwładnych i pewnie jakiegoś modelu, do którego nie jestem przyzwyczajony. Pewnie minie trochę czasu zanim  do niego przywyknę, oswoję się, zacznę nim czuć jak ciałem.
Cała wyprawa budziła we mnie nieokreślone obawy. Właściwie to nic mi się nie podobało. Nie było czegoś, co mógłbym potraktować jak kotwicę rzeczywistości i co pozwoliłoby mi czuć się na miejscu. Samo wybrażenie jak to miałoby wyglądać- te wojaże po obcych miastach, krętych, wąskich, górskich drogach, zdewastowanych, źle oznaczonych, gdzie mieszkańcy mają kompletnie inną kulturę jazdy napawało mnie głębokim, pierwotnym lękiem, którego czułem w każdej komórce ciała, niczym drżenie membrany głośnika.
Na szczęście lęki okazały się nieuzasadnione. Tylko lot był dziwny. Gdzieś w środku trasy maszyna wpadła w turbulencje.
Po wylądowaniu wszystko szło gładko jak we śnie i trochę jak w malignie właśnie się czułem. Może to kwestia przemęczenia a może psychicznego nastawienia ale miałem wrażenie, jakbym cały czas znajdował się w symulatorze życia. Włoskie drogi nieco przypominały  trasy wyścigowe z gier komputerowych. Auto prowadziło się topornie i choć teoretycznie było szybsze od mojego drobnego miejskiego suzuki, to zupełnie nie miało przyspieszenia i czułem się jak w czołgu.
Spotykani ludzie mieli w sobie coś papierowego, jakby pozbawieni ciała i duszy, z wyłączonymi lub zmoderowanymi emocjami, słabym kontaktem. Bez więzi, człowieczeństwa. Coś pośredniego między zombi a sztuczną inteligencją.

Wiele razy wracałem i ciągle wracam w myślach do tego wyjazdu. Analizowałem na różne sposoby, co się stało, że zacząłem odczuwać rzeczywistość jak przez bibułę, oblepiony woskiem, niezdolny do emocjonalnych poruszeń a i w ruchach jakiś ospały i spowolniony.

Wczoraj byłem świadkiem wypadku. Kobieta chciała przejść przez dwupasmówkę i wbiegła prosto pod nadjeżdżający samochód. Uderzenie było tak silne, że wyrzuciło ją kilka metrów w górę, po czym ciało upadło z tępym łoskotem na asfalt. Po chwili kobieta wstała, jak gdyby nigdy nic i poszła dalej przez jezdnię, nie zważając na przemykające auta. Dziwnym trafem już żadne w nią nie uderzyło ponownie. Zadziwiająca była precyzja, z jaką potrafiła przechodzić między samochodami, wsparta brakiem emocji i powolnością ruchów. Samochody nawet nie zwalniały, jakby kierowcy  jej nie zauważali a ona szła również jednostajnie.

I nagle mnie olśniło. Przeszedłem na drugą stronę. Wtedy podczas turbulencji w samolocie musiało dojść do jakiejś awarii albo ataku. Moja świadomość nie odnotowała niczego takiego prawdopodobnie dlatego, że eksplozja wyłączyła zmysły zanim  te cokolwiek odebrały. Prawdopodobnie przeszedłem od razu do świata alternatywnego, którzy inni nazywają piekłem, niebem lub czyśćcem. Nie mogę czuć już tego co wcześniej, bo ten świat, który widzę od czasu lądowania nie jest tym samym, z którego wystartowałem.

Zostałem skazany na byt w niebycie. A może sam się skazałem- kiedy wbrew przeczuciom, mówiącym że wszystko jest nie na swoim miejscu,  zdecydowałem się na wyjazd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz