wersja polska
książka dostępna od lipca 2014
Podejście
Konduktor powolnym krokiem zmierzał w stronę
budynku Państwowej Dyrekcji. Nie wiedział nic o pogmatwanej strukturze
stanowisk starszych radców, nadradców, adiunktów, specjalistów i innych. System
zależności, układów i powiązań był chyba zaprojektowany przez samego szatana
albo i gorzej – być może nawet przez jakiegoś człowieka, zapijaczonego
planistę. Niewiedza konduktora w tym przypadku działała przeciwko niemu, ale on
o tym też nie wiedział, bo przecież wiedzieć nie mógł. Tak więc niewiedza była
częścią jego zawodu, jestestwa... można powiedzieć, że sensem bytu, ba!, nawet
częścią definicji, która ważniejsza jest od bytu!
Wszystko w konduktorze było znużone, od munduru,
który tylko z daleka wyglądał dobrze (z bliska widać było całe powycierane
płaty materiału), poprzez poszarzałe oczy, niedbały ruch i wreszcie umysł
zamknięty w klatce ograniczeń mentalnych, wytłuczony przez regularny stukot kół
o szyny, dudniący nawet w jego snach. Znużenie stało się jego drugą cechą
definicyjną.
To wszystko byłoby jeszcze do zniesienia, gdyby
nie sąsiedzi – wiecznie głodni, przychodzący do domu zeżuleni i zeszmaceni do
końca, przypominający raczej jakieś monstra z horrorów, żywe trupy – odczłowieczeni,
bez krzty moralności. Był w stanie przetrwać wszystko, ale nie widok głodnej
żony i córeczki, które zobaczył skulone w kącie i wtulone wzajemnie w łachmany,
zrobione z podartych mundurów z przydziału, odarte z resztek żywności, patrzące
wielkimi wygłodniałymi i przerażonymi oczami, niczym owce zapędzone przez stado
wilków. Wyglądały jakby były ostateczną wieczerzą, po której cała sfora dostąpi
wniebowzięcia, a być może i uczłowieczenia. Nie mógł przecież pozwolić sobie na
oglądanie dalej takiego widoku. Kłóciło się to z jego prostym wyobrażeniem ojca
chroniącego swój dom i rodzinę. Ten widok degradował w nim to, co było
pierwotne wobec niewiedzy i znużenia – prasubstancję człowieka/opiekuna.
Zima była w tym roku łagodna, ale i tak przecież „odwieczne
prawo natury mówi, że w zimie musi być zimno”, co oznacza, że nawet najbardziej
łagodna zima jest okrutna dla ludzi niemających na ogrzewanie, jak rodzina
konduktora. Zimno, głód, zeżulenie... odczłowieczenie, beznadzieja... czego
trzeba więcej, żeby poczuć bezsens i pustkę... może jedynie spojrzenie
bezrozumnego, wyleniałego, trzęsącego się psinulka czy kocura przechery,
żywiącego się od miesięcy wypadniętymi z gniazd pisklętami i polną myszą.
Trzaśnięcie drzwi wyrwało je z zawiasów – nic dziwnego, bo chata w ruinie.
Stary poniemiecki dom powinien być zburzony już dawno, bo nie było czego już
remontować.
Powolny krok nadspodziewanie szybko zaprowadził
go przed gmach... Było jeszcze tylko kilka metrów i ostatnie niebezpieczeństwo
w tej miniodysei – portier mógł go wziąć za włóczęgę i pogonić. Na szczęście
człowiek w dyżurce, w tym śmiesznym pseudomundurze z napisem SECURITY,
prawdopodobnie drzemał po nieprzespanej nocy wyciągnięty na krześle, z rękami
założonymi za głowę i nogami na blacie biurka. Przecież takiemu inwalidzie (bo
tylko inwalidów przyjmowano od wielu lat do ochrony obiektów) też się należy
coś od życia. Choćby ta nerwowa, przerywana trzaskaniem drzwi, drzemka.
Kiedy znalazł się na wysokości dyżurki, dostrzegł
w przepastnych czeluściach korytarza, że z naprzeciwka nadchodzi drugi
strażnik.... ten drugi mógł być sprawniejszy, bo przecież poruszał się...
stanowił niebezpieczeństwo, jego ruch przeczył trochę absurdalnej zasadzie
zatrudniania inwalidów w ochronie... mógł uniemożliwić plan... mógł
powstrzymać....
Trzeba było działać szybko.
Konduktor odwrócił się w stronę dyżurki i
wrzasnął, wydając nieartykułowany dźwięk w stronę stróża w dyżurce,
jednocześnie lewą ręką wyciągając z kieszeni munduru niewielką butelkę,
wylewając jej zawartość na siebie, z prawej wyciągając zapalniczkę i
podpalając. W tym momencie ujawniła się ostatnia właściwość konduktora – suchość.
Kiedy tylko płomień dotknął płaszcza, pożarł całość z zawartością, jakby to
była bryła siarki.
Oczom stróża ukazał się niezwykły widok – jakaś
postać rozbłysnęła niczym supernowa i spopieliła się w ułamku sekundy. Został
smród siarki, kupka popiołu i mgiełka. Skamieniały z wrażenia stróż spadł z
krzesła, wyrżnął nosem w posadzkę i do tego potłukł się moralnie.
Do dziś nikt nie wie, o co chodziło konduktorowi
i co miał zamiar zrobić po przejściu. Nikt też nie wie, czy jego podejście nie
udało się, czy to, co zrobił to było właśnie to podejście. Czy było to za czymś
czy przeciwko czemuś? Osobiste czy rodzinne? Czy też może chodziło o
podwyższenie płacy minimalnej? A może to po prostu przedziwny sposób na
podkreślenie i zdefiniowanie. Albo raczej redefiniowanie.
Jedno jest pewne – popielec nie zaburzył w najmniejszym nawet stopniu
naturalnie nienaturalnego procesu tasowania stanowisk między super-, mega- i transadiunktami.Vorhaben (Übersetzung: irka)
wersja niemiecka dostępna w wydawnictwie Lebensreise od lipca 2014 r.
English translation (kenzen)
English translation (kenzen)
The Approach The Conductor walked slowly towards the State Directorate building. He knew nothing of its baffling hierarchy of Senior Advisers, Super Advisers, Associates, Specialists, and The Rest. This system of connections, arrangements and dependencies was undoubtebly spawned by the Devil himself - or worse, by some maniacal, intoxicated planner. The Conductor's ignorance of this system was against him, but he was ignorant even of his own ignorance, for how could he know? Ignorance therefore formed a part of him, of his very existence ... one could even say of his sense of being. It even defined him ... and definition is more important than existence! Everything about the Conductor was weary, from his uniform - which was passable from a distance, but close up revealed worn patches - to his pale, colourless eyes and slouching gait - and his weary mind, imprisoned in a mental straitjacket, deadend by the constant clash of wheel on rail, drumming even in his sleep. Thus, weariness was his second defining characteristic. All this could have been bearable if it wasn't for his neighbours - constantly hungry, tattered and totally degenerate, resembling zombies, the living dead .... dehumanised and without a shred of morality. He could take anything, but not the sight of his famished wife and daughter, hunched and huddled in a corner, in the ragged tatters of old uniforms, smeared with scraps of food and staring with ravenous saucer eyes, like sheep cornered by a pack of wolves. They seemed to him like some kind of Last Supper, after which the pair of them would be lifted up to Heaven and somehow re-humanised. He couldn't bear to look anymore. It clashed with his own simple image of himself as father and protector of his home and family. The sight degraded something primordial within him, in regard to his ignorance and weariness - the protoplasmic role of man / protector. Winter that year was mild. But the eternal law of Nature is that winter should be cold, so even the mildest winter is cruel to those who, just like the Conductor's family, have nothing to heat with. Cold, hunger, despairing hopelessness and dehumanisation .... what more could add to this feeling of meaningless emptiness? Perhaps the mindless stare of a trembling, new-born puppy, or of a sly tomcat, who for months has been feeding off field-mice and fallen fledgelings. The door slammed fell and off its hinges. No surprise there, because the place was a ruin. The dilapidated old house, abandoned by the Germans, should have been erased long ago, not least because there was nothing left to repair .... His slow step led him inexorably towards the edifice. Just a few metres more and he would face the last obstacle in his mini-Odyssey - the porter, who might possibly take him for a tramp and chase him away. Luckily, the man on duty - in his ridiculous Ruritanian uniform, with the inscription SECURITY - was dozing, probably after a sleepless night, stretched out on a chair with his feet on the desk and his hands folded behind his head. For many years only invalids had been employed as security guards, but they too probably deserve something out of life .... if only a nap, occasionally interrupted by the irritating slamming of a door. As he came level with the snoozing guard, he noticed a second guard, approaching him along the cavernous corridor .... and this one was moving, so he was evidently fitter [his movement gave lie to the absurd principle of employing only invalids in security] .... and he posed a threat. He could scotch the Conductor's plans ... swift action was necessary .... The Conductor turned to the duty guard, yelling inarticulately. Simultaneously, with his left hand, he took a small bottle from his uniform, poured the contents over himself, and with his right hand pulled out a lighter and set fire to himself. At that precise moment, the Conductor's final characteristic was revealed - aridity. As the flame touched his coat it was instantly consumed, together with it's contents, as if he was made of sulphur. The guard witnessed an incredible sight - the shape before him blazed and burnt itself out in a split second, like some supernova. All that remained was a smoky, sulphurous stink and a small heap of ash. Dumfounded, the guard fell off his chair and banged his nose on the parquet, bruising his dignity in the process. To this day nobody knows what was going on inside the Conductor's head, nor what he was trying to achieve. Nobody knows whether his approach was successful, or whether what he did was indeed his approach. Was it in favour of something, or against? Personal or family? Perhaps it was about raising the minimum wage? Or maybe it was simply his strange way of emphasising and defining ... or rather re-defining, One thing's for sure - the Conductor's ashes didn't in the minutest degree interfere with the un-natural process of jockeying for position between Super, Mega, and Ultimate Associates.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz