niedziela, 23 czerwca 2013

zwyczajne dni

Zwyczajne dni


Nikt nie wie dokładnie jak umarła babcia. Mówią, ze ludzie umierają ze starości ale to nie prawda- zawsze jest jakiś powód. Zawsze coś odmawia posłuszeństwa i przestaje funkcjonować.... Po prostu pewnego dnia rano wstaliśmy i zobaczyliśmy ją na fotelu z półotwartymi ustami jakby spała "na kosz do śmieci". Komizm określenia nie współgrał z powagą sytuacji, ale skojarzenie było nie do odparcia.... tyle tylko, że w tej sytuacji nie było śmieszne a jakieś takie mroczne, jakby przez usta babci wyzierała i spoglądała nam prosto w oczy otchłań, nicość, niebyt, mrok czy inny Mordor. Ja z siostrą w obliczu tego faktu staliśmy się tylko małymi bezsilnymi nieletnimi trolami, które muszą posprzątać, bo tego oczekuje od nich sytuacja.
Dzień zupełnie niepodobny do niczego ani nie wyróżniający się kompletnie niczym- szary, brudny, jak szmata do podłogi, ani deszczowy ani słoneczny, pełen gęstego nasyconego czymś powietrza, którym trudno było oddychać.
Ten niebyt babci wydawał nam się jakiś taki papierowy, niedotykalny- jakby sama babcia była z papieru... nic związanego z obrzydliwością czy wstrętem wobec martwego ciała... spojrzeliśmy sobie z siostrą w oczy i już było wiadomo- trzeba spalić papierową babcię... no bo co innego możemy zrobić? To dosyć higieniczne pozbycie się problemu. Baliśmy się, że wkrótce ciało zacznie się rozkładać a tak przynajmniej rozwiążemy problem przed jego pojawieniem się. Stare kamienice mają duże kaflowe piece a te piece mają ogromne paleniska- nie było problemu z kremacją, tylko w pewnym momencie musieliśmy wziąć pogrzebacz i zawinąć papierowe płaskie ciało wpół, tak że całość zgięła się w pasie i bambosze znalazły się za głową. Zwyczajne działanie czysto techniczne, łączyło się w tajemniczy sposób w nas, gdzieś w głębi z jakimś przerażeniem, strachem, niepewnością i drżeniem w takim kierkegaardowskim rozumieniu... takim sięgającym do trzewi, którego nie można się pozbyć od urodzenia do końca swoich dni... To taki rodzaj bojaźni, jak popełnisz jakieś przestępstwo albo wykroczenie i gonią cię, żeby ukarać a ty jesteś w 90% pewien, że nie uda ci się uciec i że kara będzie straszna.... Tutaj nie wiem sam czy chodziło o karę za grzech, ciałopalenie, czy karę za to, że jest się w ogóle człowiekiem i za to, że jesteś żywy. ... cała sytuacja gdzieś tam w podświadomości kojarzyła nam się z paleniem zwłok w Oświęcimiu... a przecież samo słowo Oświęcim jest symbolem grzechu i moralnej degrengolady...
Ciało nie chciało się palić. W palenisku zostały nogi i biodra nadpalone ale ciągle można było rozróżnić, że to części ciała człowieka.... Lęk przybrał bardziej wyraźny kształt- zaczęliśmy się bać, że ktoś do nas przyjdzie i zobaczy te niedopałki... nie wiedzieliśmy jednak co zrobić.... poczucie grzechu i winy się wzmocniło a powietrze stało się jeszcze bardziej gęste.... Zrobiło się duszno....
Trwaliśmy tak całymi dniami z tymi niedopałkami w piecu- ilekroć otworzyliśmy drzwiczki i zajrzeliśmy do środka- widać było ślady naszego grzechu do którego zmusiła nas sytuacja... ale odpowiedzialność będziemy musieli przecież ponieść my sami.
będziemy musieli ponieść odpowiedzialność.... tym żyliśmy przez cały czas...albo raczej nie żyliśmy, myślą ciągle o winie, kiedy ktoś odkryje co zrobiliśmy i jaka straszna kara nas czeka...
nie byliśmy sobie w stanie wyobrazić.... bicie, krzyki, wyzwiska...
może zamkną nas w klatce i umieszczą na placu na środku miasteczka, żeby każdy mógł się przyjrzeć małym zwyrodnialcom... napluć na nich i obrzucić zwierzęcym łajnem...

z czasem sąsiedzi zaczęli się coraz bardziej natarczywie dopytywać o babcię... nie wiedzieliśmy co odpowiedzieć.... mówiliśmy że babcia źle się czuje, że teraz nie chce z nikim rozmawiać, ale coraz trudniej było nam ukrywać prawdę...
Pewnego dnia do drzwi zadzwonili krewni babci. Otworzyliśmy. Stanęliśmy naprzeciwko kilkudziesięciu osób stłoczonych przed wejściem.
Musieliśmy ich wpuścić do domu- nie miało sensu się tłumaczyć. Poczuliśmy że to koniec.
Jeden z dalszych krewnych przeszedł przez próg, zrobił 3 kroki naprzód, otworzył stare skrzypiące drzwi znajdujące się na wprost niego, przeszedł następne 10 kroków przez korytarzyk w pokoju babci, otworzył drzwiczki pieca kaflowego. Zobaczył i zaczął krzyczeć jak opętany. Zaczął się nasz koszmar i osobisty, tak długo wyczekiwany, dramat.


deutsche Übersetzung (Irka)
 
wersja niemiecka dostępna w wydawnictwie Lebensreise od lipca 2014 r.
english translation (kenzen)


Normal Days

Nobody knows exactly how Gran died. They say people die of old age,
but that's not true. There's always some reason. There's always
something which refuses to co-operate and just gives up the ghost ....

We just got up one morning and saw her .... there, in the armchair,
mouth half-open, as if she was catching flies. That may seem frivolous
in view of the gravity of the situation, but that's just how it looked
to us. But instead of a lightness there was something much darker ....
as if from Gran's mouth gaped an abyss - a grim, forbidding
non-existence of nothingness, a Mordor - staring us straight in the
eye. My sister and I were reduced to nothing more than helpless,
childish little trolls, forced to clear up, because that was what the
situation demanded.

A day like nothing else, and yet totally ordinary. Neither sun nor
rain, grey and dirty as a floor-rag, with a thick, stifling air that
choked the breath out of you.

Gran's gaping abyss seemed to us to be of paper .... somehow ethereal
..... as if Gran herself was of paper. None of the horror or disgust
normally associated with a dead body ... my sister and I looked at
each other, and we knew what we had to do. Burn our paper Gran. Well,
what else could we do? A fairly hygenic solution to the problem .....

We were afraid that the body would soon start to decompose, so we had
to act quickly. These old tenements have enormous stoves, and these
stoves  have enormous hearths, so there would be no problem with
cremation ..... except that at one stage we had to bend the flat paper
body in half at the waist with the poker, so that the slippers ended
up behind the head.

This purely technical operation was accompanied somewhere deep inside
us by an eerie fear and unease, a Kirkegaard-esque dread and
uncertainty and trembling .... which reaches right into your guts, and
which you can't shake off from the moment you are born to the end of
your days .....  It's that kind of dread when you've committed a crime
and they're after you, and you're ninety percent sure that you won't
escape and that the punishment will be terrible ..... I don't know if
it's meant to be a punishment for the sin of body burning, or for the
fact that we're alive and human  .... somewhere deep in our
subconsciences the whole situation evoked images of corpses being
cremated in the Auschwitz furnaces .... and the very word 'Auschwitz'
is a symbol of sin and moral degradation.

But the body wouldn't burn. Only the scorched legs and hips remained
in the hearth, but they were still recognisable as parts of a human
body ..... Our fears became more lucid .... we were afraid that
somebody might come in and discover the half-burnt remains ..... but
what to do? ..... our feelings of sin and guilt grew stronger, and the
air was thickening .... it was becoming stifling.

We struggled with these half-burnt remains for days. Every time we
looked into the stove we could still see traces of the terrible sin
which the situation had forced upon us .... but we were the ones who
must accept responsibility and face the consequences.

yes, we were responsible ... we lived with this the whole time .... or
rather it wasn't living,  thinking the whole time about our guilt, and
how we'd be found out, and what terrible punishment was wating for us
....

we couldn't imagine ... maybe beating, name-calling, insults....

maybe they'll shut us in a cage in the market place, so that everyone
can gawp and spit and throw dung at these little degenerates ....

after a time the neighbours began to ask more insistently after Gran
... we didn't know what to say .... we told them that Gran wasn't
feeling so good, and didn't want to talk to anyone. But it was
becoming increasingly difficult to hide the truth ....

One day, the door bell rang. We answered it,  and faced a crowd of
several dozen of Gran's relatives.

We had to let them in. No point in trying to explain. It was the end for us.

One of Gran's more distant relations entered, took three steps
forward, opened the old creaking doors before him, took another ten
steps across Gran's room and opened the stove. He looked in, and began
to scream, like a madman.

Our long-expected personal nightmare had begun ....
 
 

1 komentarz: