Długo przebywałem poza domem rodzinnym i po powrocie mogłem spojrzeć na niego już z zupełnie innej perspektywy. Wracając, czułem się częścią tej rodziny, skrywających wiele tajemnic i tonącej w niedopowiedzeniach, a jednocześnie poza. Tym samym zyskałem perspektywę głębokiego wglądu we wszystko, co się działo, bo rozumiałem znaczenie drobnych gestów i przemilczeń a jednocześnie, dzięki swojemu uniwersyteckiemu przygotowaniu mogłem odczytać dodatkowe znaczenia, o których nie mieli pojęcia domownicy, ale nie mieli również pojęcia, że tak łatwo zdradzają swoje intencje.
Jako pierwszą spotkałem babcię Żorżetę, która nadzwyczaj pięknie się starzała. Zawsze elegancka i nienagannie ubrana, jakby miała wyjść na przyjęcie lub w gości. Powitała mnie wylewnie, z niezakłamaną sympatią. Do matki i ojca nawet nie zajrzałem, bo wiedziałem, że jest im wszystko jedno, czy przyjechałem i że zwyczajowo powitają mnie pustym, chłodnym wzrokiem, bez wyrazu, jakbym był przelatującym obok domu liściem. Rzuciłem więc plecak w kąt i wyszedłem odwiedzić znajomych. Zanim jeszcze zdążyłem wyjść, pięcioletni siostrzeniec rzucił się na niego i zaczął rozbebeszać, szukając ukrytych zabawek i słodyczy.
Wychodząc spotkałem ojca, który stał pośrodku sadu, w lekkim rozkroku, podparty pod boki, palący fajkę i z sumiastym wąsem. Mrużył oczy i przyglądał się dachowi krytemu eternitem. Tylko rzucone przez ułamek sekundy w moją stronę spojrzenie, świadczyło o tym, że mnie w ogóle zauważył.
W drodze do domu złapała mnie burza z piorunami. Kiedy dotarłem na miejsce, zastałem inny zgoła widok. Dach już z daleka wyglądał na zrujnowany. A kiedy wszedłem na poddasze i wkroczyłem do pokoju babci Żorżety, zobaczyłem obraz nędzy i rozpaczy: starą kobietę z rozczochranymi, brudnymi, klejącymi się tłustymi włosami, w równie starej, niezmienianej od tygodni pościeli, z różnobarwnymi plamami na sienniku. Wiedziałem, że w pokoiku obok mieszka wuj Roman, który czasem pomagał babci w pozbieraniu się i odpicowaniu, ale nigdy nie przypuszczałbym, że ta nadzwyczaj elegancka kobieta może mieszkać w takim chlewie. Przez powiększającą się szczelinę w dachu woda lała się do pokoju strumieniami, spływając następnie po schodach na dół.
Po metalowej, rdzewiejącej drabince wszedłem na dach i stanąłem na murze pośrodku mroku strzępionego błyskawicami. Stał tam już ojciec, który szacował skalę zniszczeń, równie niewzruszony jak wcześniej, kiedy go widziałem w sadzie. Powiedział, że jak chcę dłużej zostać, to muszę naprawić dach. Popatrzyłem na to, co zostało z pokrycia domu. Eternit zmieszany z papą i resztkami karpiówki niewiadomo skąd, powierzchnie zachodzące na siebie, dziury i szczeliny po całości. Część przesunięta poza granice murów, część dyndająca- tylko czekać kiedy się oderwie i runie. Przez szczeliny z góry widać było spokojnie śpiącego wujka i zawodzącą babcię. Dwa oddzielne, nieprzystające do siebie światy.
Kiedy schodziłem, spotkałem siostrę przyrodnią Edytę. Wyszła kompletnie naga, świecąc mi biustem po oczach. Wiedziałem, że to prowokacja, wynikając z jej konfrontacyjnej natury. Zalała mnie potokiem słów, w którym występowało mnóstwo trudnych wyrazów, mających świadczyć o tym, że ma rację. Miała "uroczy" zwyczaj prezentacji kompletnej pogardy dla reguł języka polskiego. Im dłuższy był jej wywód tym bardziej skomplikowany i absurdalny. Wielokrotnie złożone zdania i zupełnie szalone zestawienia niepasujących do siebie słów miały dowodzić głębi wypowiedzi. Tymczasem dla osób wykształconych, orientujących się w znaczeniach, większość tych zestawień nie miała sensu. Dowodziła w efekcie raczej jakiejś "głąbi". Zrozumiałem z tego tyle, że Edyta chciała się kłócić ze mną i stała po stronie ojca. Zanim skończyła mnie zalewać kolejna fala pseudouczonego bełkotu- obudziłem się.
Byłem na wykładzie z pedagogiki ogólnej a profesor właśnie prowadził dyskusję sam ze sobą, czy lepsze jest wychowanie w zależności, pod kloszem, zabezpieczające, czy trzeba dzieci jak najszybciej zderzać z rzeczywistością i pozawalać się im usamodzielniać poprzez wychowanie niezależne.
Wtedy zaczęło do mnie docierać, że podobne rzeczy słyszałem od Edyty. Uświadomiłem sobie, że chodziło jej o to, żebym zawsze słuchał ojca i nie wkurzał go.
Ja widziałem to zawsze inaczej. Dla mnie dom był miejscem, które powinno dawać oparcie i bezpieczeństwo. Takim, w którym możesz dobrze wypocząć i do którego zawsze chcesz wrócić a nie uciekasz jak najdalej. Jednocześnie nie wykluczało to dawania dzieciom swobody, żeby jak najszybciej mogły wyfrunąć z gniazda i zbudować własne domy.
Postanowiłem, że mój dom będzie inny. Nie taki, którego rozszczelni jakakolwiek burza.Bez względu na to do jakich wniosków w końcu dojdzie profesor prowadzący wykład.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz