Miałem sporo szczęścia. Wszedłem do budynku i w tym momencie na tablicy pokazał się mój numerek. Mogłem natychmiast wejść do pokoju, żeby zamówić i odebrać jednocześnie dokument. Gdzieś głęboko we mnie tkwił irracjonalny lęk przed urzędami i urzędnikami, pochodzący jeszcze z czasów PRLu, kiedy każde biuro i jakakolwiek władza były elementem systemu opresji. Obawiałem się chyba, że ten powrót do dawnych czasów, kiedy urzędnik mógł wyrzucić za drzwi z powodu błahostki, jest całkiem możliwy. I choć było to już kilkadziesiąt lat temu, dla mnie działo się cały czas
Po wejściu zastał mnie dobrze znany widok. Dwóch urzędników siedziało na swoich miejscach i obsługiwało jednocześnie 2 stanowiska. Miejsce obok mnie było akurat nie wiedzieć czemu wolne, więc byłem chwilowo jedynym petentem. Urzędnik wziął do rąk moje wnioski (dla całej rodziny) i poprosił o dowód. Zapytałem o który, bo nie wiedziałem, który wniosek akurat ma w ręku. Jednocześnie w tym samym momencie położyłem przed nim wszystkie. "Jak to który?"- odparł zimnym, nerwowym, podniesionym głosem. W tym momencie zauważył położone przed nim dokumenty i wrzasnął "A dlaczego posługuje się Pan nie swoim dowodem osobistym? To przestępstwo!" Po czym wziął do ręki mój dowód sprawdzając dane i zapytał już innym tonem- miłego, grzecznego urzędnika, służącego obywatelom o jakąś mniej istotną informację.
Zatkało mnie. W jednej chwili poczułem się właśnie jak w PRLu kiedy wydzierali się na mnie rurzędnicy, traktowali jak śmiecia a krawężnik był bobiem. Z trudem wykrztusiłem z siebie odpowiedź i zacząłem myśleć, co mam o tym mysleć.
Z takim bezczelnym zachwowaniem nie spotkałem się już od wielu lat nawet w najbardziej zepsutych instytucjach jak urząd skarbowy albo ZUS.
Urzędnik spokojnie wpisywał coś do komputera, jakby nigdy nic.
"Jeżeli to przestępstwo to powinien Pan zadzwonić na Policję" odparłem, powoli wracając do przytomności, kiedy zaczął ze mnie po trochu spływać PRLowski lęk chłopa pańszczyźnianego.
"Trzeba zadzwonić" odparł urzędnik tonem bardziej zbliżonym do groźby, nie przerywając swoich czynności.
"Więc niech Pan zadzwoni"- teraz już byłem pewny, że gada głupoty i że nie przeniosłem się jednak w czasie do chamskiego, ordynarnego PRLu.
"Trzeba zadzwonić"- powtórzył urzędnik, nadal nie przerywając pracy.
Przygotowywanie dokumentu jeszcze trawało kilkadziesiąt sekund.
W tym czasie zastanawiałem się, co zrobić albo powiedzieć.
Mogłem wdać się w dywagacje na temat roli urzędnika państwowego, ale
jakiś czas temu służba cywilna została rozmontowana dokumentnie i nie
można się było juz odwoływać do żadnej etyki pracy urzędniczej. Porażka.
Mogłem nic nie mówić i przełknąć traktowanie jak śmiecia. Porażka.
Mogłem też mu rozbić ten głupi krzesłem, na którym siedziałem, albo przynajmniej sprawić trwałe uszkodzenia. Miałem na to straszną ochotę. Jestem silny i szybki, więc nie byłoby z tym problemu. Gorzej z konsekwencjami- zatrzymanie, tłumaczenie się. Ulżyło by mi, on by dostał na co zasłużył, ale ja bym poniósł jakieś tam konsekwencje. Choćby i niewielkie bo jestem psychiczny i mam na to papier, ale jednak. Satysfakcja ale i porażka.
Urzędnik podał mi komplet dokumentów.
Wyszedłem trzaskając drzwiami. Ani be, ani me, ani kukuryku. Jak z obory. Szybkim, energicznym krokiem opuściłem lokal i budynek, myśląc o tym, jakiej wścieklizny właśnie dostał ludzki pan żywcem wyciągnięty z PRLu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz